Życie i magia Cohena
Robert Sankowski

Film dokumentalny "I' M YOUR MAN", Reż. LIAN LUNSON, USA 2005r.

  
"I'm Your Man" - intrygujący, choć nie zawsze porywający dokument trochę o Leonardzie Cohenie, trochę o poświęconym mu koncercie od dziś na ekranach polskich kin. To nie jest film muzyczny. W każdym razie nie do końca - muzyki jest w nim sporo, a osią jest specjalny koncert, który odbył się w ubiegłym roku w Australii.
   Kilkunastu wokalistów i instrumentalistów wykonało na nim własne wersje mniej i bardziej znanych piosenek Cohena. Na scenie pojawiają się między innymi Nick Cave, Jarvis Cocker, Beth Orton, Martha i Rufus Wainwrightowie. Ich wykonania są bardzo różne. Niektóre z piosenek to po prostu wierne wersje Cohenowskich ballad. Inne zaczynają żyć własnym życiem - warto zwrócić uwagę na Cave'a śpiewającego nieco jazzową wersję "I'm Your Man", Beth Orton w "Sisters Of Mercy", Rufusa Wainwrighta wykonującego "Hallelujah" i praktycznie każdy fragment koncertu, w którym choć przez chwilę pojawia się jego siostra Martha. Wszystko to ubarwiają wypowiedzi artystów  - o uwielbieniu dla Cohena , o wpływie jego muzyki na ich własną twórczość. Czyli w dużej mierze dokumentalna muzyczna sztampa..
   Ale w "I'm Your Man" jest na szczęście też coś jeszcze - sam Cohen. Wystarczy, aby w finale filmu pojawił się w specjalnej, dokręconej już poza koncertem sekwencji i z towarzyszeniem U2 zaśpiewał "Tower Of Songs" , a od razu wiadomo, kto tu jest prawdziwym mistrzem. Jego piosenki - melancholijne i smutne, ale jednocześnie pełne ukrytych tuż pod powierzchnią  emocji i napięcia - najlepiej brzmią tak naprawdę tylko w jego własnym wykonaniu. Poza tym jednym fragmentem w "I'm Your Man" praktycznie nie ma Cohena muzyka. Jest za to Cohen człowiek. W przerwach między kolejnymi fragmentami koncertu opowiada osobie.
   Czasami to oniryczne impresje - na tle starych rodzinnych zdjęć i filmów wspomina swoje dzieciństwo i młodość. Czasem realistyczne retrospekcje - opowieściom o początkach kariery towarzyszą dokumentalne ujęcia ze spotkań literackich.
   Cohen opowiada o swoich narodzinach, o śmierci ojca, o tym, dlaczego zaczął pisać, także o współczesności - wyjawia, skąd u niego zainteresowanie buddyzmem (wyjaśnienie jest zresztą dość zaskakujące). Mówi o sprawach poważnych, aby za chwilę rozbić tę powagę jakimś autoironicznym komentarzem. Tak jest na przykład, gdy wyjaśnia, skąd u niego takie przywiązanie do garniturów i niechęć do noszenia dżinsów. Właśnie te fragmenty "I'm Your Man" - chwilami może nawet lepiej niż same piosenki- pomagają zrozumieć fenomen Cohena.
   Każde jego pojawienie się na ekranie, każda linijka wygłoszonego przez niego tekstu emanują swoistą magią. Nawet wtedy, gdy śmieje się z samego siebie i niejako dezawuuje własny mit.
  - Mówią o mnie, że jestem poetą - mówi pod koniec filmu - może kiedyś rzeczywiście przez chwilę nim byłem. Mówią też, że jestem wokalistą. A przecież nie umiem czysto zaśpiewać nawet jednego dźwięku.