Zero Cohena w Cohenie
Grzegorz Cholewa
"Z poważaniem L. Cohen" to najsłabsza gala
ostatnich kilkunastu lat PPA.
Przegląd twórczości kanadyjskiego barda, poety i filozofa, natchnionej,
przeżartej splinem i perspektywą ostatniego drinka, przebojowej, uniwersalnej i
zawsze ubranej w szlachetną oprawę dźwiękową, w galowym ujęciu Andrzeja Domalika
dłużył się w nieskończoność, choć trwał niespełna półtorej godziny. Teksty
Cohena w klasycznych już tłumaczeniach Macieja Zembatego zostały jedynie lepiej
lub gorzej odśpiewane, nie ułożyły się w spójną całość podporządkowaną
jakiejkolwiek dramaturgii. Zabrakło emocji, charyzmy, męskiego charakteru.
Trudno winić zatrudnionych do tego przedsięwzięcia aktorów. Każdy zaśpiewał na
miarę swego talentu, w dyskretnym świetle, pięknej scenografii. Oczywiście
knajpa, oczywiście bar, przy którym meldują się samotne dusze. Całość rozpoczął
Zbigniew Zamachowski, który przy pianinie rewelacyjnie wykonał "Niebieski
prochowiec" i w tym momencie spektakl mógłby już się skończyć. Bo dalej mogliśmy
po raz kolejny przekonać się już tylko o tym, o czym od dawna wiemy: że Anna
Radwan ("Nie wolno się żegnać w ten sposób") jest lepszą aktorką niż wokalistką,
że Katarzyna Groniec ("Boogie Street") ucieleśnia ideę klasycznej piosenki
aktorskiej, że Magda Kumorek ("Tańcz mnie") czasem nie czuje delikatnej granicy
pomiędzy interpretacją a parodią, że Bogna Woźniak ("Alleluja") śpiewa mocno i
wysoko. Do tego niezawodni Kinga Preis, Justyna Szafran, Mariusz Kiljan, Bartosz
Porczyk... Cały ten korowód gwiazd zakończył się fatalnym grupowym wykonaniem
piosenki finałowej i tylko na krótkie chwile przestawał być nudną szkolną
akademią, bez temperamentu i z zerową zawartością Cohena w Cohenie. |