Dobra muzyka deszczu się nie boi
GOP


fot. Michał Leszczyński

   To był niecodzienny koncert, nie tylko ze względu na wyjątkowego wykonawcę i wyjątkowy repertuar. Maciej Zembaty śpiewał przeboje Leonarda Cohena, otoczony na scenie przez publiczność. W piątek (29 sierpnia 2008 - przyp. AP) pogoda okazała się wyjątkowo niełaskawa dla melomanów - uczestników kolejnego koncertu Festiwalu "Muzyka w Sandomierzu". Już na początku koncertu, zorganizowanego na dziedzińcu zamkowym, zaczął kropić deszcz. Po kilku minutach zerwała się ulewa. Maciej Zembaty, tłumacz i wykonawca utworów Cohena, zaprosił słuchaczy na scenę. Niektórzy stanęli tuż pod sceną, pozostali, którzy nie zmieścili się pod zadaszeniem, weszli na podest, otaczając bohatera wieczoru i towarzyszących mu muzyków. Na tym jednak pech się nie skończył. Kiedy Maciej Zembaty śpiewał słynną "Suzanne”, zabrakło prądu. Ciszę wypełnił akordeonista, a Maciej Zembaty zaprosił do tańca jedną z sandomierzanek.

 


 
 Anna Pfeiffer tańczy z Maciejem Zembatym   
fot. Michał Leszczyński


Anna Pfeiffer, Maciej Zembaty, Andrzej Pfeiffer 

fot. Michał Leszczyński

 

    Potem, kiedy prąd wrócił, Maciej Zembaty zaśpiewał, oprócz "Suzanne”, między innymi: "Diamonds In The Mine”, "Everybody Knows”, słynne "Dance Me To The End of Love”, niedawny przebój Cohena "In My Secret Life”, zaś już na zakończenie - przepiękne "Hallelujah”. Artysta przeplatał piosenki anegdotami i dowcipami, nawiązującymi głównie do polityki. Były także sandomierskie wspomnienia: - Sandomierz… Spędziłem tu trzy tygodnie przed maturą. Byłem w liceum plastycznym. Mieszkaliśmy w zamku, gdzie niedługo wcześniej zamknięto więzienie. Moja cela była tam, gdzie obecnie znajduje się sala widowiskowa. Było bardzo fajnie. Niestety, wszystkie moje obrazy miały kraty na pierwszym planie. Nie spodobały się - mówił artysta na początku koncertu.  (...)