- Po premierze na
pewno napiszę do Leonarda Cohena, aby opowiedzieć mu o wszystkim, co
wydarzyło się w Teatrze Starym. Mam poczucie, że robimy coś naprawdę
dobrego - mówi Daniel Wyszogrodzki, pomysłodawca
przedstawienia "Boogie Street", które w sobotę otworzy nowy sezon w
lubelskim teatrze. Spektakl oparty jest na książce "Księga
tęsknoty", czyli wyborze poezji, fragmentów prozy poetyckiej,
piosenek i rysunków Cohena.
Tomasz
Kowalewicz:
Spotykamy się przy okazji spektaklu "Boogie Street", którego
premiera odbędzie się trzy dni po 82. urodzinach Leonarda Cohena. To
twój prezent dla niego?
Daniel Wyszogrodzki:
- To jest przede wszystkim prezent dla
polskich fanów, których Cohen bardzo ceni i lubi. Mam nadzieję, że
spektakl pokaże artystę z trochę innej strony, niż ta, do której
przez lata zdążyliśmy przywyknąć. Leonard ma fenomenalne poczucie
humoru. Oczywiście nie jest tajemnicą, że przez całe życie zmagał
się z depresją, ale warto też zauważyć, że w swojej twórczości jest
bardzo autoironiczny. Mówi o starości, kobietach, zmarnowanych
szansach, czy o swoich piosenkach... Takie też teksty wybierałem,
myśląc o "Boogie Street".
-
Spektakl oparty jest na "Księdze tęsknoty", czyli ostatnim tomie
poezji Leonarda Cohena wydanym w 2006 roku. Długo dojrzewała w tobie
myśl, by stworzyć "Boogie Street"?
- Wbrew pozorom ta myśl dojrzała we mnie
dość szybko. Praca nad książką sprawiła mi ogromną przyjemność i
satysfakcję. Gdy w grudniu 2006 roku "Księga..." została wydana,
dotarło do mnie, że jest w niej potencjał sceniczny. Zrozumiałem, że
opierając się wyłącznie na tekstach, można stworzyć niezwykle
ciekawą opowieść o człowieku - poecie, artyście i mężczyźnie w
różnych stadiach jego życia. W jednej z prywatnych rozmów z
dyrektorką Teatru Starego Karoliną Rozwód rzuciłem nieśmiało mój
pomysł i spotkał się on z aprobatą. Musiałem jeszcze tylko dostać
zgodę Cohena i mogliśmy przystąpić do produkcji.
-
Wcześniej musiałeś jeszcze dokonać selekcji wierszy. To było duże
wyzwanie?
- Gdybyśmy chcieli zaprezentować na
scenie całą "Księgę tęsknoty", spektakl trwałby pewnie z dwanaście
godzin. Selekcja, choć trudna, była więc nieunikniona. Robiłem to
tzw. metodą analogową (śmiech). Wydrukowałem wszystkie teksty i
poukładałem je w pewien ciąg. Rozpoczęcie takiej roboty to istny
koszmar, ale z czasem, gdy wyłaniała się historia, pracowało się
coraz przyjemniej. Na koniec przyszedł jeszcze ból rezygnacji, bo
wiele tekstów musiałem odrzucić. Wybrane fragmenty tej książki
ułożyłem w opowieść przeplataną piosenkami. Wszystkie pochodzą z
płyt "Ten New Songs" oraz "Dear Heather", wybrał je zresztą sam
Cohen. Zależało nam na ożywieniu tych utworów i nadaniu im innego
waloru. To właśnie dlatego poprosiłem o dokonanie aranżacji
znakomitego muzyka Krzysztofa Herdzina. Śmiałem się, bo chyba
jeszcze nigdy w życiu Herdzin nie aranżował czegoś tak prostego.
Umówiliśmy się jednak, że nie chodzi o dekonstrukcję Cohena, ale o
zerwanie ze stereotypem smutasa.
- Na
scenie Teatru Starego zobaczymy Renatę Przemyk i Wojciecha
Leonowicza. Dlaczego właśnie oni?
- Renata Przemyk była
moim pierwszym wyborem i tak zostało już do samego końca. Zależało
mi na tym, by była to kobieta, która doskonale wie, co śpiewa,
świetnie interpretuje tekst i potrafi go przekazać. Dość długo
przekonywałem ją do tej roli. Piosenki w wykonaniu Cohena nie wydają
się może szczególnie inspirujące dla wokalistów, ale to, co Renata
pokazuje na próbach... o jejku, jest wielka jak Aretha Franklin
(śmiech). Okazuje się, że na bazie tych prostych utworów można
zbudować piękne muzyczne rzeczy. Z kolei Wojciech Leonowicz, który
pochodzi z krakowskiego teatru Bagatela, ma piękny aktorski ciepły
głos. Warto też zwrócić uwagę, że mówi na scenie bardzo trudne i
niekonwencjonalne teksty. To dlatego, że Cohen używa zaskakującego
słownictwa. Umownie można uznać, że tworzy postmodernistyczną
poezję. W jego twórczości pojawiają się słowa spoza kanonu muzyki
popularnej. Na tym polega cały urok Leonarda - jest inny i
interesujący.
-
Od wielu dni oglądasz spektakl na
próbach. Zaskoczyła cię czymś praca nad kolejnymi jego etapami?
- Tak i tutaj pojawia się kolejna bardzo ważna osoba
w tej grupie, czyli reżyserka Iwona Jera. Jako że jestem człowiekiem
tekstu, podszedłem z pełną pokorą do swojej teatralnej wizji tego
spektaklu. Iwona ma szalone pomysły, przez co nie ma tu ani jednej
przegapionej chwili, nadając "Boogie Street" wyjątkowy walor
teatralności. Świetnie zaangażowała muzyków i posplatała wypowiedzi
poety z piosenkami muzy. Bardzo chciałbym, żeby ten spektakl
zobaczyło jak najwięcej osób.
- A sam Cohen
czymś cię jeszcze dzisiaj zaskakuje?
- Energią, kreatywnością oraz tym, że mając 82 lata,
wciąż mu się chce. Na scenie jazzowej czy filharmonijnej obecność
osób w jego wieku nie jest niczym zaskakującym, ale w szeroko
pojętym popie zdarza się to dość rzadko. Okazuje się jednak, że
Leonard wciąż może wyjść na scenę, zagrać własny repertuar i kupić
tłumy. Jest niesłychanie ujmującym i charyzmatycznym człowiekiem.
Notabene, jak ktoś widział na koncercie Cohena zapowiadającego
piosenki i prowadzącego dialog z publicznością, a potem poznaje go
osobiście, to widzi, że on nikogo nie udaje, nie tworzy żadnej
scenicznej osobowości. W jednej i drugiej sytuacji jest taki sam.
- Wielokrotnie
spotkałem się z opinią, że - myśląc o polskim przekładzie - poezja
Leonarda Cohena nie mogła trafić w lepsze ręce, niż twoje. Nie jest
chyba łatwo oddać w pełni charakter tych dzieł?
- To prawda. Muszę jednak podkreślić, że moja
fascynacja Cohenem datuje się od czasów licealnych, więc jego
twórczość jest mi bardzo bliska. Zawsze interesowały mnie dwie
rzeczy - muzyka i poezja oraz ich różne połączenia. Od wielu lat
śledzę wywodzący się z muzyki ludowej amerykański nurt singer -
songwriter i to właśnie na nim się wychowałem. W szkole średniej sam
już tłumaczyłem sobie te teksty. Początki były bardzo trudne -
sposób, w jaki Cohen miesza np. religię i seks, był dla mnie bardzo
egzotyczny, ale i zarazem atrakcyjny. Żeby zrozumieć Cohena, trzeba
o nim sporo wiedzieć. W jego twórczości ożywają postaci i miejsca z
jego życia: Grecja, Indie, Montreal, Los Angeles, klasztor na Mount
Baldy. Cieszę się, że "Księgę tęsknoty" tłumaczyłem w takim momencie
życia, kiedy miałem już dobrze opanowany warsztat.
- Co
powiesz Leonardowi Cohenowi po premierze "Boogie Street"?
- Zależy od tego, co zobaczę. (śmiech). Na pewno
napiszę do niego, by opowiedzieć o wszystkim, co wydarzyło się w
Teatrze Starym. Marzy nam się też płyta, którą potem moglibyśmy mu
wysłać. Mam poczucie, że robimy coś naprawdę dobrego. Cieszę się, że
Karolina Rozwód, która jest fenomenem, jeśli chodzi o polskich
menedżerów kultury, zaprosiła nas do zrobienia tego spektaklu. Teraz
zagramy go dla lubelskiej widowni, natomiast moim marzeniem jest
pokazanie "Boogie Street" w całej Polsce.
|