Zerwać ze stereotypem smutasa. Z Danielem Wyszogrodzkim o "Boogie Street"

Rozmawiał: Tomasz Kowalewicz
22.09.2016 18:51


Cały tekst: http://lublin.wyborcza.pl/lublin/1,35637,20732771,zerwac-ze-stereotypem-smutasa-rozmowa-z-danielem-wyszogrodzkim.html#ixzz4LjuEmY4h
 

Zerwać ze stereotypem smutasa. Z Danielem Wyszogrodzkim o "Boogie Street"

Rozmawiał: Tomasz Kowalewicz
22.09.2016 18:51


Cały tekst: http://lublin.wyborcza.pl/lublin/1,35637,20732771,zerwac-ze-stereotypem-smutasa-rozmowa-z-danielem-wyszogrodzkim.html#ixzz4LjuEmY4h
 

Zerwać ze stereotypem smutasa. Z Danielem Wyszogrodzkim o "Boogie Street"

Rozmawiał: Tomasz Kowalewicz
22.09.2016 18:51


Cały tekst: http://lublin.wyborcza.pl/lublin/1,35637,20732771,zerwac-ze-stereotypem-smutasa-rozmowa-z-danielem-wyszogrodzkim.html#ixzz4LjuEmY4h
 

Zerwać ze sterotypem smutasa.
Z Danielem Wyszogrodzkim o "Boogie Street"

Wywiad przeprowadził Tomasz Kowalewicz

 - Po premierze na pewno napiszę do Leonarda Cohena, aby opowiedzieć mu o wszystkim, co wydarzyło się w Teatrze Starym. Mam poczucie, że robimy coś naprawdę dobrego - mówi Daniel Wyszogrodzki, pomysłodawca przedstawienia "Boogie Street", które w sobotę otworzy nowy sezon w lubelskim teatrze. Spektakl oparty jest na książce "Księga tęsknoty", czyli wyborze poezji, fragmentów prozy poetyckiej, piosenek i rysunków Cohena.

Tomasz Kowalewicz: Spotykamy się przy okazji spektaklu "Boogie Street", którego premiera odbędzie się trzy dni po 82. urodzinach Leonarda Cohena. To twój prezent dla niego?
Daniel Wyszogrodzki: - To jest przede wszystkim prezent dla polskich fanów, których Cohen bardzo ceni i lubi. Mam nadzieję, że spektakl pokaże artystę z trochę innej strony, niż ta, do której przez lata zdążyliśmy przywyknąć. Leonard ma fenomenalne poczucie humoru. Oczywiście nie jest tajemnicą, że przez całe życie zmagał się z depresją, ale warto też zauważyć, że w swojej twórczości jest bardzo autoironiczny. Mówi o starości, kobietach, zmarnowanych szansach, czy o swoich piosenkach... Takie też teksty wybierałem, myśląc o "Boogie Street".
 - Spektakl oparty jest na "Księdze tęsknoty", czyli ostatnim tomie poezji Leonarda Cohena wydanym w 2006 roku. Długo dojrzewała w tobie myśl, by stworzyć "Boogie Street"?
 - Wbrew pozorom ta myśl dojrzała we mnie dość szybko. Praca nad książką sprawiła mi ogromną przyjemność i satysfakcję. Gdy w grudniu 2006 roku "Księga..." została wydana, dotarło do mnie, że jest w niej potencjał sceniczny. Zrozumiałem, że opierając się wyłącznie na tekstach, można stworzyć niezwykle ciekawą opowieść o człowieku - poecie, artyście i mężczyźnie w różnych stadiach jego życia. W jednej z prywatnych rozmów z dyrektorką Teatru Starego Karoliną Rozwód rzuciłem nieśmiało mój pomysł i spotkał się on z aprobatą. Musiałem jeszcze tylko dostać zgodę Cohena i mogliśmy przystąpić do produkcji.
 -  Wcześniej musiałeś jeszcze dokonać selekcji wierszy. To było duże wyzwanie?
 - Gdybyśmy chcieli zaprezentować na scenie całą "Księgę tęsknoty", spektakl trwałby pewnie z dwanaście godzin. Selekcja, choć trudna, była więc nieunikniona. Robiłem to tzw. metodą analogową (śmiech). Wydrukowałem wszystkie teksty i poukładałem je w pewien ciąg. Rozpoczęcie takiej roboty to istny koszmar, ale z czasem, gdy wyłaniała się historia, pracowało się coraz przyjemniej. Na koniec przyszedł jeszcze ból rezygnacji, bo wiele tekstów musiałem odrzucić. Wybrane fragmenty tej książki ułożyłem w opowieść przeplataną piosenkami. Wszystkie pochodzą z płyt "Ten New Songs" oraz "Dear Heather", wybrał je zresztą sam Cohen. Zależało nam na ożywieniu tych utworów i nadaniu im innego waloru. To właśnie dlatego poprosiłem o dokonanie aranżacji znakomitego muzyka Krzysztofa Herdzina. Śmiałem się, bo chyba jeszcze nigdy w życiu Herdzin nie aranżował czegoś tak prostego. Umówiliśmy się jednak, że nie chodzi o dekonstrukcję Cohena, ale o zerwanie ze stereotypem smutasa.
 - Na scenie Teatru Starego zobaczymy Renatę Przemyk i Wojciecha Leonowicza. Dlaczego właśnie oni?
 - Renata Przemyk była moim pierwszym wyborem i tak zostało już do samego końca. Zależało mi na tym, by była to kobieta, która doskonale wie, co śpiewa, świetnie interpretuje tekst i potrafi go przekazać. Dość długo przekonywałem ją do tej roli. Piosenki w wykonaniu Cohena nie wydają się może szczególnie inspirujące dla wokalistów, ale to, co Renata pokazuje na próbach... o jejku, jest wielka jak Aretha Franklin (śmiech). Okazuje się, że na bazie tych prostych utworów można zbudować piękne muzyczne rzeczy. Z kolei Wojciech Leonowicz, który pochodzi z krakowskiego teatru Bagatela, ma piękny aktorski ciepły głos. Warto też zwrócić uwagę, że mówi na scenie bardzo trudne i niekonwencjonalne teksty. To dlatego, że Cohen używa zaskakującego słownictwa. Umownie można uznać, że tworzy postmodernistyczną poezję. W jego twórczości pojawiają się słowa spoza kanonu muzyki popularnej. Na tym polega cały urok Leonarda - jest inny i interesujący.
 - Od wielu dni oglądasz spektakl na próbach. Zaskoczyła cię czymś praca nad kolejnymi jego etapami?
 - Tak i tutaj pojawia się kolejna bardzo ważna osoba w tej grupie, czyli reżyserka Iwona Jera. Jako że jestem człowiekiem tekstu, podszedłem z pełną pokorą do swojej teatralnej wizji tego spektaklu. Iwona ma szalone pomysły, przez co nie ma tu ani jednej przegapionej chwili, nadając "Boogie Street" wyjątkowy walor teatralności. Świetnie zaangażowała muzyków i posplatała wypowiedzi poety z piosenkami muzy. Bardzo chciałbym, żeby ten spektakl zobaczyło jak najwięcej osób.
 
- A sam Cohen czymś cię jeszcze dzisiaj zaskakuje?
 - Energią, kreatywnością oraz tym, że mając 82 lata, wciąż mu się chce. Na scenie jazzowej czy filharmonijnej obecność osób w jego wieku nie jest niczym zaskakującym, ale w szeroko pojętym popie zdarza się to dość rzadko. Okazuje się jednak, że Leonard wciąż może wyjść na scenę, zagrać własny repertuar i kupić tłumy. Jest niesłychanie ujmującym i charyzmatycznym człowiekiem. Notabene, jak ktoś widział na koncercie Cohena zapowiadającego piosenki i prowadzącego dialog z publicznością, a potem poznaje go osobiście, to widzi, że on nikogo nie udaje, nie tworzy żadnej scenicznej osobowości. W jednej i drugiej sytuacji jest taki sam.
 
- Wielokrotnie spotkałem się z opinią, że - myśląc o polskim przekładzie - poezja Leonarda Cohena nie mogła trafić w lepsze ręce, niż twoje. Nie jest chyba łatwo oddać w pełni charakter tych dzieł?
 - To prawda. Muszę jednak podkreślić, że moja fascynacja Cohenem datuje się od czasów licealnych, więc jego twórczość jest mi bardzo bliska. Zawsze interesowały mnie dwie rzeczy - muzyka i poezja oraz ich różne połączenia. Od wielu lat śledzę wywodzący się z muzyki ludowej amerykański nurt singer - songwriter i to właśnie na nim się wychowałem. W szkole średniej sam już tłumaczyłem sobie te teksty. Początki były bardzo trudne - sposób, w jaki Cohen miesza np. religię i seks, był dla mnie bardzo egzotyczny, ale i zarazem atrakcyjny. Żeby zrozumieć Cohena, trzeba o nim sporo wiedzieć. W jego twórczości ożywają postaci i miejsca z jego życia: Grecja, Indie, Montreal, Los Angeles, klasztor na Mount Baldy. Cieszę się, że "Księgę tęsknoty" tłumaczyłem w takim momencie życia, kiedy miałem już dobrze opanowany warsztat.
 - Co powiesz Leonardowi Cohenowi po premierze "Boogie Street"?
 - Zależy od tego, co zobaczę. (śmiech). Na pewno napiszę do niego, by opowiedzieć o wszystkim, co wydarzyło się w Teatrze Starym. Marzy nam się też płyta, którą potem moglibyśmy mu wysłać. Mam poczucie, że robimy coś naprawdę dobrego. Cieszę się, że Karolina Rozwód, która jest fenomenem, jeśli chodzi o polskich menedżerów kultury, zaprosiła nas do zrobienia tego spektaklu. Teraz zagramy go dla lubelskiej widowni, natomiast moim marzeniem jest pokazanie "Boogie Street" w całej Polsce.