Mateusz
Borkowski: Po co nagrywać Cohena na nowo?
Michał Łanuszka :
Tą
płytą spełniliśmy marzenie, które kiełkowało w nas od wielu lat.
Wcześniej brakowało mi odwagi emocjonalnej, by sięgnąć po ten
pomysł. Od czasu do czasu zdarzało mi się śpiewać na koncertach
jedną bądź dwie piosenki Cohena i bardzo lubiłem w sobie ten stan
śpiewania. Aż przyszedł moment, w którym pojawiła się odwaga, ale i
idąca z nią odpowiedzialność.
Michał Kuźmiński :
Cohen, jako artysta tworzący niebywale długo, jest zjawiskiem
wielopokoleniowym. Na dobrą sprawę jesteśmy już trzecim pokoleniem,
któremu towarzyszy. Każde pokolenie inaczej odbiera też jego
twórczość. Jednym Cohen kojarzy się z czasami kontrkultury, dzieci
kwiatów. Inaczej odbierają go ludzie poszukujący duchowości, jeszcze
inaczej był czytany w Polsce Ludowej. Do tego dochodzą indywidualne
odczytania. Słowem - każdy ma własny klucz do jego twórczości.
M.Ł.:
Cohen
jest bezwzględnym zabójcą emocjonalnym, posługując się metaforą.
Trafia do każdego. Nieważne jaki ma się wiek, światopogląd czy
doświadczenia życiowe. Piosenki rodzą się bezpośrednio z jego
emocji, wytwarzając u odbiorcy nowe emocje.
Mateusz: W drugiej połowie lat 70.
znajomość piosenek Cohena wśród studentów, artystów i w kręgach
inteligenckich była czymś obowiązkowym. Jak wytłumaczyć fenomen jego
twórczości w Polsce?
M.Ł.:
To
pytanie trzeba by zadać tym, którzy pamiętają tamte czasy, jak
choćby naszym rodzicom - adresatom dedykacji na płycie.
M.K.:
Mnóstwo ludzi naszego pokolenia ma doświadczenie wychowywania się z
Cohenem. W wielu domach jego piosenki były obecne od zawsze. Nie
można też nie wspomnieć roli największego promotora Cohena w Polsce,
którym był Maciej Zembaty. Poza tym, że tworzył świetne przekłady,
to przypisał go do kultury opozycyjnej.
Mateusz: Andrzej Urbański w jednym z
wywiadów powiedział, że Cohen był dla niego "piewcą wolności
osobistej. Opisywał relacje między kobietą a mężczyzną. A ponieważ
Polska to był kraj, gdzie erotyka splatała się z polityką,
odbieraliśmy go też politycznie".
M.Ł.:
PRL był pruderyjny.
Obrazy erotyczne były tabu, bo seks kojarzy się z wolnością.
Społeczeństwo, które cieszy się seksem, cieszy się tym samym
wolnością.
M.K.:
To, co w twórczości
Cohena płynęło z kontrkultury przełomu lat 60. i 70., u nas
odczytywane było jako sprzeciw wobec władzy. Dzisiaj jego twórczości
nie odczytuje się już politycznie. Bo wszyscy w tej wolności, której
piewcą jest Cohen, jesteśmy zanurzeni po uszy.
M.Ł.:
Mając 32, 33 lata i
wciągając Cohena na sztandary, nie wstydzimy się powiedzieć, że mamy
nastawienie romantyczne. Nie skrywamy męskich emocji. Kto dzisiaj
powie prosto w oczy, że "kocha" bądź "pragnie"? To sprawy, które
każdy człowiek chowa za barierą wstydu. Dzisiaj ludzie pędzą z
jednego etatu do drugiego, stoją w korkach, denerwują się na siebie
i nikt nie myśli o tym, żeby powiedzieć: "dziękuję ci za czas, który
ze mną spędzasz".
M.K.:
Komunikacja jest dzisiaj zapośredniczona przez
ekrany, które, jak sama nazwa wskazuje, nas od siebie ekranują -
oddzielają. Geniusz cohenowskiego języka wypełnia jakąś pustkę. Bo
fascynujące w jego języku jest to, że w całej tej chmurze
oniryczności, poetyckim rozmyciu, wieloznaczności, języku wręcz
rabinicznym, mistycznym, sedno przekazu okazuje się w gruncie rzeczy
najprostsze z możliwych: "I need you",
"I don't need you",
"I want you"...,
a Cohen używa tych słów w sposób, który czyni je najbardziej
poetyckimi z możliwych. Nie musimy nic mówić, bo Cohen mówi to za
nas.
Mateusz: Biografia
Cohena pełna jest burzliwych momentów i ciekawostek. Liczne romanse
z kobietami, eksperymenty z LSD, bankructwo, wstąpienie do klasztoru
- to właściwie gotowy scenariusz na film.
M.K.:
Zdecydowanie tak.
Historia jego życia stała się też kanwą fenomenalnej książki "Jestem
twoim mężczyzną" Sylvie Simmons, która przy pracy z tłumaczeniami
spadła mi jak z nieba.
Mateusz:
Poezja i teksty Cohena pełne są autobiograficznych wątków, na
które Michał zwrócił uwagę w swoim przekładzie.
M.Ł.:
To wątki, o których Cohen
ma odwagę mówić. Pewnie ja i ty nie mielibyśmy tyle odwagi, by wyjść
na scenę i zaśpiewać przed tysiącem osób piosenkę "Chelsea Hotel", w
której mowa o spotkaniu Janis Joplin i spoconej kołdrze.
Mateusz: Piosenka "Dance
me to the end of love" znana z przekładu Zembatego jako "Tańcz mnie
po miłości kres" to u was "Tańczmy po miłości śmierć".
Mało kto pamięta, że inspiracją do jej powstania był
Holocaust.
M.Ł.:
Piosenka stała się w
Polsce ekstremalnie popularna, jest śpiewana i tańczona na każdym
weselu. Kontekst, do którego Michał wrócił. używając słowa "śmierć",
zupełnie się rozmył na przestrzeni lat.
M.K.:
Piosenka stała się
szlagierem. Tymczasem, jak opowiadał Cohen, jego inspiracją było
odkrycie, że w Auschwitz istniała orkiestra, która towarzyszyła
ludziom idącym na śmierć. Jednak, co zastrzegał sam autor, owa
wiedza nie jest nam niezbędna, by zrozumieć tę piosenkę. To jest
utwór, który stawia na głowie nasze romantyczne wyobrażenie o
miłości, która jest wieczna, wszystko przetrzyma. Otóż nie, Cohen
mówi, że miłość jest śmiertelna, skończy się i mamy wytańczyć z tej
miłości tyle, ile jesteśmy w stanie.
M.Ł.:
Ale jeśli jesteśmy w
stanie przetańczyć miłość do momentu, aż nas nie będzie, może to
właśnie dowód na jej nieśmiertelność? Wracając do tłumaczenia,
Michał wydobył z niego mnóstwo symboliki żydowskiej. Ja z kolei
wprowadziłem brzmiące po żydowsku zagrywki skrzypiec, dzięki czemu
powstał nieco smutny, czarno-biały obraz żydowskiego wesela. Ta
piosenka jest dla mnie kwintesencją miłosnego spotkania między
mężczyzną a kobietą, od początku do końca.
Mateusz: Czym się kierowałeś, pracując nad nowym
przekładem tekstów?
M.K.:
Leonardem Cohenem.
Owszem, nie sposób mówić w Polsce o Cohenie, nie mówiąc o Zembatym.
Zależało mi, żeby oddać mu hołd, stąd nienaruszalność pewnych
przekładów, jak choćby "I'm your man" - "Jestem twój", ale nie na
tym, żeby się w jakikolwiek sposób do jego przekładów odnosić. Moim
celem było wrócić do źródła, do Cohena. Chciałem, by to tłumaczenie
pozwalało wejść w jego biografię i trochę ją poeksplorować. Chciałem
też wpuścić nieco własnego języka. Bo dzisiejszego imprezowicza nie
przekonałaby opowieść z "Closing time", gdzie mężczyźni podskakują w
rytm poleczki. Także np. padające w tej piosence odniesienie do
słabo u nas znanej gry "Snakes & Ladders" postanowiłem odnieść do
zakorzenionego w polszczyźnie "poruszania się wężykiem" po spożyciu.
Ale też nie chodziło o uwspółcześnianie języka, raczej o
przybliżanie treści.
Mateusz: Nie
obawialiście się, że sięgając po piosenki Cohena, trudno będzie wam
dorównać ideałowi, jakim są oryginalne wersje?
M.Ł.:
Bardzo nie lubię słowa "cover",
kojarzy mi się z wtórnością. Cohenowskie oryginały po prostu
zostawiliśmy na początku pracy - to trochę tak, jakbyś powiedział:
"Panie Leonardzie, bardzo dziękujemy za pana piękne piosenki, ale
wybaczy pan, teraz pójdziemy już sami". Pracując nad wokalami,
mogłem za pomocą tych historii pozamykać parę niezałatwionych,
niezaleczonych spraw w mojej głowie, pamięci, emocjach. Te piosenki
w czasie pracy stawały się moimi piosenkami i moimi opowieściami. I
moim zdaniem tylko takie podejście ma sens, gdy pracujesz nad
materiałem stworzonym przez kogoś innego - filtrujesz go przez
siebie. I dziś z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że każda
głoska, każdy dźwięk ma w sobie głoski Kuźmińskiego i Łanuszki.
M.K.:
Byliśmy przygotowani na łomot, a dostaliśmy najwyżej parę
prztyczków, przy całej masie entuzjastycznego odbioru. To nieco
ośmiela.
Mateusz: Płyta
powstała dzięki coraz popularniejszej formie, jaką jest crowdfunding.
Na portalu "Polak potrafi" udało wam się zebrać ponad 15 tys. zł na
jej nagranie.
M.Ł.:
Finansowanie projektu przez przyszłych odbiorców to zjawisko
niezwykle pozytywne. Czujesz od samego początku wsparcie dla
pomysłu, co daje niesamowitą energię do dalszego działania. Ludzie,
którzy pomagają, stają się uczestnikami twojego projektu. Warstwa
społeczna jest w tym wszystkim o wiele ważniejsza niż sama kwestia
finansowa.
M.K.:
Crowdfunding jest jednym z najfajniejszych i najbardziej
szlachetnych zjawisk związanych z mediami społecznościowymi. Bo w
odróżnieniu od zamieszczania zdjęć kotów czy jedzenia, tu ludzie
gromadzą się wokół czegoś bardzo konkretnego. Czy to będzie jakaś
idea, dzieło czy prototyp lepszego nożyka do smarowania masła. Jest
takie pojęcie "anioły biznesu" na określenie osób, które spotykają
młodych, będących na początku drogi ludzi z pomysłem, i postanawiają
pomóc go rozkręcić. Na "Polak potrafi" spotkaliśmy zatem cały zastęp
anielski.
*
Michał Łanuszka zaprezentował piosenki Cohena podczas koncertu 24
stycznia 2015 roku w Programie III Polskiego Radia.
|