Leonard
Cohen współpracuje z Anjani Thomas od 1984 r. Głos wokalistki słychać na jego płytach "I'm your
Man" (1988), "The Future" (1992) i "Dear Heather"
(2004). Oboje przyjechali do Warszawy, by
zaprezentować najnowszą,
wspólną płytę – "Blue
Alert".
Jaka jest historia dwóch linijek tekstu: "There
is the perfume burning in the air, a bit of beauty
everywhere" (perfumy płoną w powietrzu, trochę piękna
wszędzie)?
ANJANI THOMAS:
– Leonard, poszukując czegoś, co mógłby
podarować archiwum Uniwersytetu w Toronto, trafił na
fragment swojego wiersza pt. "Blue Alert" – właśnie go
wydrukował i planował podłożyć do niego muzykę.
Zobaczyłam ten fragment na biurku i uznałam, że to
najpiękniejszy tekst, z jakim się zetknęłam. Słowa takie
jak "perfumy" i "piękno", a zaraz po nich "szrapnel" i
"żołnierz" wydały mi się tak szokująco przeciwstawne, a
jednocześnie tak uderzające, że zapragnęłam je
zaśpiewać. Poprosiłam o ten tekst, by napisać do niego
piosenkę. Nie wiem, co mnie podkusiło, nigdy wcześniej
nikogo o to nie prosiłam.
Czy to prawda, że Leonard dał Ci ten tekst na
całe dwie minuty, a potem musiałaś mu go oddać?
AT:
– Tak! Ten wiersz był skończonym tekstem do
piosenki. Chciałam zaproponować do niego muzykę, w
przekonaniu, że to Leonard będzie tę piosenkę śpiewał.
Stwierdził jednak, że ona jest już moja.
Dałeś jej tekst na dwie minuty?
LEONARD
COHEN: – To był tekst, nad którym jeszcze
pracowałem, uważałem go za niedokończony. U mnie teksty
długo się walają, majstruję przy nich, czekając, aż
nabiorą pełni. Ale wiedziałem, że są w nim dobre wersy,
że udało mi się uchwycić pewien rodzaj emocji. Pisarz
wyczuwa czasem, że jest na pograniczu jakiegoś odkrycia.
Wie, że to jeszcze nie to, dlatego delikatnie stąpa w
kierunku tego czegoś – nieznanego – wyczuwając, że
znajdują się tam emocje, za którymi chce podążać.
Twój pierwszy tomik "Let us compare mythologies"
(Porównajmy mitologie) ukazał się w 1957 r. Od tej
chwili mija więc 50 lat. Co wynika z porównania tego, co
robiłeś wtedy, z tym, co robisz dzisiaj?
Patrząc na te 50 lat, wyczuwam pewną równoległość czasu.
Z jednej strony biegnie on w sposób niezwykle
intensywny, podlega jakiejś kompresji, z drugiej –
trzeba całego życia, by dotrzeć do tego, co naprawdę
istotne. Wyczuwam tę paralele: czuję się tak, jakby
tamten mężczyzna sprzed 50 lat był mi zupełnie obcy, a
jednocześnie znajduję wiersze, które mógłbym napisać
wczoraj.
Co sprawia, że muzyk jest muzykiem?
LEONARD COHEN:
Znam masę uzdolnionych muzyków, którzy nie mogą się
przebić, a nie utrzymując się z tego fachu, zarzucają
go. To ogromne szczęście: być obdarzonym talentem, ale
jednocześnie trafić w coś – np. w zapotrzebowanie rynku.
Ja miałem w życiu wiele szczęśliwych przypadków, zbiegów
okoliczności. Byłem młodym pisarzem, wydałem kilka
powieści i tomików wierszy, które zostały całkiem nieźle
przyjęte. Niestety, nie starczało mi pieniędzy nawet na
opłacenie rachunków. Fakt, iż zostałem pieśniarzem stał
się chyba kluczowy dla mojego życia z ekonomicznego
punktu widzenia. Poznałem też wielu niesłychanie
pomocnych ludzi. Gdybym ich nie znał, nie dostałbym się
do świata muzyki.
Czy to John Lissauer wprowadził Cię do niego?
AT:
John Lissauer zatrudnił mnie do chórków podczas
nagrywania "Hallelujah" – wtedy poznałam Leonarda.
Pojechaliśmy też razem w trasę koncertową promującą
płytę "Various positions". No i byliśmy wspólnie na
koncercie w Polsce w 1985 r.
Poznaliście wtedy Lecha Wałęsę. Po 23 latach
Polska się zmieniła, m.in. dzięki wypowiedziom Leonarda
Cohena – wtedy, w 1985 r.
LEONARD COHEN:
Nie spotkałem Lecha Wałęsy osobiście. Przesłał swoje
przesłanie do mnie przez zaprzyjaźnioną osobę, sam był
jeszcze wtedy w areszcie domowym. Mówiono mi niekiedy,
że moje piosenki w jakiś sposób pomagały ludziom
przetrwać tamte, czarne czasy. Nie śmiałbym jednak
twierdzić, że odegrałem jakąś rolę w przemianach, które
nastąpiły.
Czego spodziewacie się po dzisiejszym koncercie?
AT:
Cieszę się, zwłaszcza, że wspierają mnie znakomici
muzycy z Toronto, z którymi wykonamy kilka piosenek z
albumu "Blue Alert". To piosenki napisane przez Leonarda
i przeze mnie. Gdyby nie ten projekt, nadal
pozostawałyby gdzieś w jego brudnopisach.
A co w
przyszłości? Może kolejna wspólna płyta?
LEONARD COHEN:
Jeśli Bóg pozwoli, na pewno będzie jeszcze jedna wspólna
płyta. Do wszystkiego, co będę tworzył muzycznie, na
pewno zaproszę Anjani. Ale chcę powiedzieć jeszcze
jedno: są dwa kraje, które wykazały wobec mnie szczególną gościnność – Norwegia
i Polska. Nie wiem dokładnie, dlaczego tak jest, to dość dziwna kulminacja.
Norwegia? Może dlatego, że klimat przypomina Kanadę: tam jest zimno i ciemno, co
odzwierciedla moją twórczość. Polska? Może dlatego, że tu ma korzenie rodzina
mojego ojca. Rodzina mojej matki pochodzi z kolei z Litwy – zatem coś
wschodnioeuropejskiego jest w mojej krwi. Chciałbym, by nowe piosenki były
zaprezentowane właśnie tutaj, bo myślę, że tutaj zostaną najlepiej zrozumiane.
|