JACEK SKOLIMOWSKI: Od czasu
ostatniego koncertu Cohena minęły blisko 23 lata. Czy
uważasz, że tym razem na jego koncerty przyjedzie inna,
młodsza publika niż wtedy?
MACIEJ ZEMBATY: Na pewno oprócz starych fanów,
pojawi się też wielu młodych ludzi. Widzę to chociażby
na przykładzie moich synów. W młodości nie znosili oni
Cohena, a teraz mają koło trzydziestki i stali się
wielkimi wielbicielami jego twórczości. Jego piosenki
zdumiewająco przekraczają granice pokoleń i będzie się
go zawsze słuchało tak jak Hendriksa czy Joplin.
Na czym polega różnica w odbiorze jego twórczości
przez twoje pokolenie i to młodsze?
Myślę, że jego twórczość najlepiej odbiera się
indywidualnie, przez pryzmat własnych doświadczeń. U nas
trafił w sytuację stanu wojennego. Ludzie, którzy
stracili nadzieję, wpadli w depresję. W jego tekstach są
dwa wielkie tematy - miłość i alienacja. A my wyobcowani
w świecie realnego-socjalizmu potrzebowaliśmy jak
powietrza tej wolności, o której pisał. Dlatego piosenki
Cohena były śpiewane w kościołach i na podziemnych
koncertach. Kilka razy w Krakowie odbył się nawet
festiwal cohenowski organizowany przez studentów
Akademii Górniczo-Hutniczej
Jasne, popularność Cohena w narodzie polskim to
mimo wszystko fenomen. Czy było to zjawisko powszechne
czy raczej ograniczone do kilku środowisk?
Wiesz, w 1984 roku mojej płyty "Alleluja" sprzedało się
ponad 300 tysięcy egzemplarzy, a do dziś zebrałoby się
pewnie trzy razy tyle. Jego twórczość ograniczała się do
pewnego zamkniętego kręgu wtajemniczonych. Słuchanie
jego było zarezerwowane w Warszawie może dla dwudziestu
osób, ale ja nie lubię sytuacji elitarnych. Zacząłem
nadawać jego muzykę w Trójce, tłumaczyć teksty, bo
znajomość języka angielskiego była bardzo ograniczona.
Śpiewałem też jego utwory na estradzie. Podobnie robił
Jacek Kleyff, przekonałem też Johna Portera i Olgę
Ostrowską (dzisiejszą Korę), żeby robiła mi tak zwane
chórki. A w międzyczasie jednym z hymnów solidarności
stał się "Partyzant"
Jak do tego doszło?
Otóż, kiedy w 1981 zostałem dyrektorem artystycznym
Przeglądu Piosenki Prawdziwej w Gdańsku, postanowiłem
ściągnąć do Gdańska Cohena. Udało nam się nawet złapać
go w Barze u Billa, który był wtedy na Hydrze jedynym
miejscem z telefonem. Udało się nam go przekonać, że
Lech Wałęsa zaprasza go do Gdańska. Mieliśmy stworzyć
most powietrzny Ateny - Warszawa - Gdańsk. Niestety urzędnik
z ambasady w Atenach nie pojawił się na lotnisku z
obiecaną wizą i Cohen, obrażony wrócił do domu. W tej
sytuacji sam musiałem zaśpiewać "Partyzanta" i tak się
wszystko zaczęło.
Pamiętasz jak już przyjechał do Polski i wystąpił
w Kongresowej?
Jasne. Pierwsze co zrobił podczas koncertu, to
podziękował Rosjanom za to, że wybudowali specjalnie dla
niego tą wspaniałą salę. Publiczność była podzielona na
dwa obozy - opozycyjny i ten drugi. Co prawda na
początku Cohen wprowadził lekką konsternację, bo
powiedział, że nie zamierza angażować się w tutejsze
spory. Uważa, że "ciało potrzebuje dwóch nóg - lewej i
prawej - żeby mogło się poruszać we właściwym kierunku".
Potem jednak wypowiedział słowo "solidarity" i zrobiło
się fajnie. Po koncercie poszedłem za kulisy na
szklaneczkę Valenci, jedynego przyzwoitego czerwonego
wina, jakie można było znaleźć w Peweksie.
Miałeś okazję poznać go bliżej podczas tej wizyty?
Tak, dzięki mojemu znajomemu udało mi się od razu dostać
do Leonarda na lotnisku. Nie wiem w jaki sposób, ale od
razu rozpoznał mnie i Maćka Karpińskiego wśród tłumu
dziennikarzy jako swoich tłumaczy. Zaproponowaliśmy mu
wspólny lunch, więc nie rozmawiał już z nikim z
telewizji tylko od razu pojechał do Victorii. Tam
usiedliśmy w restauracji Boryna. Zapaliliśmy papierosy i
gadaliśmy. Od razu poprosił, żebyśmy przeszli na ty i
mówili do niego Lenny - co nie przechodziło nam łatwo
przez gardło. Zamówiliśmy dla niego kołduny, ale jego
spotkanie z polską kuchnią zakończyło się po pierwszym z
nich. Potem ruszył w trasę do Poznania, Wrocławia,
Gliwic
(błąd: Zabrza - przyp. AP)
i wrócił do Warszawy.
Podobno po wizycie w Polsce został na jakiś czas
czas objęty zapisem cenzury?
Tak, ale nie trwało to długo. Było to efekt akcji, którą
wymyślił Jacek Kuroń. Cohen przyjechał tutaj na
zaproszenie Pagartu i władze chciały go sobie
zawłaszczyć. Na to my nie pozwoliliśmy. Najpierw
zorganizowaliśmy dla niego bal opozycji i spotkanie z
ambasadorem Kanady. A potem przed odlotem, opowiedziałem
mu o strajku głodowym, który trwał w obronie studenta
Gałuszki. Został on aresztowany za odmowę odbycia służby
wojskowej. Jako pacyfista domagał się umożliwienia
odbycia służby zastępczej, bez munduru i broni. Na naszą
prośbę Cohen zgodził się poprzeć Gałuszkę i wysłał z
samolotu depeszę do Generała Jaruzelskiego. Było w niej
zdanie "Oby Bóg zmiękczył serce Faraona". My to szybko
nagłośniliśmy i puściliśmy informację w świat. Była z
tego niezła afera.
Przez kolejne lata wiele osób próbowało zajmować
się Cohenem, ale twoje tłumaczenia okazały się
najlepsze. Miałeś na nie jakiś sposób?
Wiedziałem, że tłumaczenie poezji nie jest kwestią
znajomości języka, lecz raczej empatycznej umiejętności
znalezienia w sobie emocjonalnej identyfikacji z
tłumaczonym autorem. Dlatego były na początku takie
utwory, których nie odważyłem się tłumaczyć, bo bagaż
doświadczeń leżących u ich podstaw był dla mnie
niedostępny. Co mogłem wiedzieć o wojnie, narkotykach
albo próbach samobójczych?! Musiałem sam to przejść, żeby
to zrozumieć.
Zgoda, ale czasem twoje wersje były dosyć
karkołomne. Na przykład słynny neologizm "Tańcz mnie po
miłości kres".
Uważam, że to akurat dobre rozwiązanie, bo przez cały
tekst pojawiają się kolejne formy: "wtańcz" i "odtańcz".
Niestety trudno było czasami we właściwy sposób
przetłumaczyć i dlatego trzeba było dodać kilka sylab,
żeby oddać Cohena. Nie jestem zadowolony na przykład z
refrenu "Zuzanny". Nie potrafię przetłumaczyć zwrotu "perfect
body", tak, by zgadzało się z muzyką. A chodzi o to,
żeby można było śpiewać nie gubiąc sensu. Na przykład
harcerze grają przy ogniskach tzw "zielony ogarek",
piosenkę, która u Cohena nosi tytuł "One of us cannot be
wrong". Tekst trochę zmieniłem, ale duch pozostał.
Często zdarzało ci się ingerować w tekst
oryginalny?
Rzadko, ale na przykład dopisałem dwie zupełnie nowe
zwrotki do "Zabłąkanego Kanadyjczyka", śpiewanej przez
niego starej ludowej piosenki separatystów z Quebec. Gdy
się narodziła podczas ostatniej zbrojnej rebelii, w tym
samym czasie w Polsce trwało Powstanie Styczniowe.
Zdarzały się też inne interpretacje jak w "Kończyć czas"
- "Byle pijak, byle menda, szczerzy do niej się jak
Linda, kiedy skrzypek zajebiście skrzypi w takt..."
A jak często u innych tłumaczy pojawiają się
błędy, czy nieporozumienia?
To się zdarza. Dotyczy to zresztą nie tyle samych
tekstów, ile ich błędnej interpretacji. Na przykład
niewiele osób wie, że Cohen ma wspaniałe poczucie
humoru. Nie są jednak w stanie zaakceptować u niego
cudownej ironii. Jego teksty są często dołujące, ale
mimo to zabawne. Poza tym często ludzie odrzucają
biseksualizm obecny w jego życiu osobistym, o którym
szczerze pisze. Trzeba umieć pogodzić się z faktem, że
"Słynny niebieski prochowiec" nie jest pijacką piosenką
o miłości kobiety i mężczyzny, ale dramatycznym
zwierzeniem. Chodzi o biseksualny trójkąt. Ona, jej mąż
i kochanek żony. Mąż nie jest jednak zwykłym
rogaczem rodem z płaskich dowcipów. Jest zdradzany, ale
pożąda kochanka wiarołomnej małżonki. Oto prawdziwa
komplikacja godna wspaniałego wiersza. Ja też nie
wiedziałem tego od razu, bo niestety jestem
heteroseksualny aż do bólu. Dopiero długa rozmowa z
Lennym pomogła mi zrozumieć.
Która płyta Cohena jest ci najbliższa?
Dla mnie najważniejsza jest "The Future". Pojawiła się,
gdy przeżywałem naprawdę trudne chwile. Po wielu latach
rozstałem się z największa i jedyną miłością mojego
życia. Ponad to spotkałem się twarzą w twarz ze
śmiercią. Spowodowałem poważny wypadek samochodowy,
który przeżyłem chyba tylko cudem. Po operacji leżałem w
szpitalu, byłem dokładnie zagipsowany i słuchałem tej
płyty. Myśl, że mam przed sobą kolejne tłumaczenie
trzymała mnie przy życiu. Poza tym sytuacja polityczna w
kraju szła ku lepszemu. W powietrzu czuło się już
nadchodzące Wielkie Zmiany. Pamiętam, że słowa "Democracy
is coming to the USA" przetłumaczyłem po prostu jako
"Demokracja nadchodzi do krainy tej", jakby odnosiły się
do nas tu i wtedy.
W jakiej formie jest Cohen obecnie?
Co prawda wielokrotnie próbowano go już uśmiercić, ale
moim zdaniem zachowuje wysoką formę poetycką. Problemem
jest jednak pracująca z nim obecnie Anjani, która,
zdaniem wielu, nie jest dla niego godnym partnerem
muzycznym. Dzięki Sharon Robinson i wspólnej płycie "Ten
New Songs" wspiął się na szczyty sławy i bogactwa, z
których runął w otchłań długów i upokorzeń. Z drugiej
strony Cohen musi współpracować z dziewczynami, które
wnoszą do jego nagrań i koncertów niezbędny pierwiastek
kobiecy. Moim zdaniem pełny wymiar Cohena bez kobiecego
głosu nie istnieje. Ale nawet jeśli przestanie śpiewać,
to będzie pisał wiersze i pozostanie jednym z
najwybitniejszych poetów stąpających po Ziemi.