Tego wieczoru nie zapomnę nigdy. 22 marca 1985 roku.
Niezwykłe przeżycie. Długie oczekiwanie przed Salą
Kongresową, bo szczęśliwym posiadaczom biletów, do
których należałem, trudno się było przecisnąć przez
zebrane tłumy, potem długie oczekiwanie w sali, bo
mistrz cierpliwie czekał na wszystkich i wreszcie
długi koncert, prawdziwe misterium.
Na scenie tylko on jeden, nieruchomy, bez żadnych
fajerwerków, dymów, feerii świateł, fenomen
fascynujący swoją osobowością, samą obecnością,
śpiewający niskim, hipnotyzującym głosem. Proste
słowa, sugestywna muzyka, magiczna atmosfera. Bo
Leonard Cohen nie wciska banału, oferuje dobrą
poezję, pełne ciepła, ale nie pozbawione goryczy,
intymne wyznania i refleksyjne ballady, mówi o
sprawach bliskich każdemu człowiekowi, w każdej
piosence ma słuchaczom coś ważnego do przekazania.
I oto po 23 latach Leonard Norman Cohen znów zawita
do Warszawy. W środę, 1 października wystąpi o godz.
19.30 na Torwarze (wcześniej, w poniedziałek, 29
września zaśpiewa we wrocławskiej Hali Stulecia), a
wszystko za sprawą pierwszej od 15 lat, wielkiej
trasy koncertowej, którą rozpoczął 11 maja w
Fredericton w Kanadzie. W czerwcu wystąpił między
innymi w Dublinie, w sierpniu – w Stambule, Pradze,
Budapeszcie i operze wiedeńskiej, był ozdobą
festiwalu w Glastonbury, hiszpańskiego Bennicasim
Festivalu i jazzowych festiwali w szwajcarskim
Montreux i Nicei.
Twórczość Cohena poznałem – jak większość Polaków –
dzięki Maciejowi Zembatemu, który pierwszy odkrył w
Polsce, przetłumaczył i spopularyzował jego
piosenki. Potem usłyszałem młodzież śpiewającą jego
ballady przy gitarze na nocnych spotkaniach, poza
oficjalnym programem, podczas Festiwalu Kultury
Młodzieży Szkolnej w Kielcach i trwam w tym
zachwycie ponad 30 lat.
Cohen urodził się 21 września 1934 roku w Montrealu.
Pochodzi z rodziny bogatych żydowskich fabrykantów
litewskich, którzy wyemigrowali do Kanady po I
wojnie. Studiował ekonomię na Uniwersytecie McGill w
Montrealu i filologię angielską w Nowym Jorku.
Podczas studiów zdobył nagrodę McNaughton Prize,
przyznawaną za osiągnięcia literackie. Gdy
debiutował na estradzie, był już uznanym poetą.
Wydał dziesięć tomików wierszy.
Na recitalach śpiewa autorskie piosenki, mające
charakter poetyckich i nastrojowych ballad. Zasłynął
kompozycjami: „Suzanne” (radiowy przebój 1965 roku),
„Bird On The Wire”, „Everybody Knows”, „Famous Blue
Raincoat”, „Hallelujah”, „Hey, That’s No Way To Say
Goodbye”, „Marianne” i wieloma innymi. Nagrał
kilkanaście płyt.
W połowie lat 60. mieszkał na greckiej wyspie Hydra.
Na przełomie wieków, przez 5 lat, przebywał w
Centrum Zen w buddyjskim klasztorze Mount Baldy koło
Los Angeles.
Otrzymał najwyższe odznaczenie kanadyjskie – Order
of Canada – za wybitny wkład w rozwój kultury kraju
(2003). W tym roku (10 marca 2008) został przyjęty
do Rock and Roll Hall of Fame.
Na Torwarze Cohenowi będzie towarzyszył mistrzowski
dziewięcioosobowy zespół, w tym śpiewające w chórku
rewelacyjne wokalistki: Sharon Robinson i duet The
Webb Sisters z Wielkiej Brytanii.
DANCE ME TO THE END OF LOVE
słowa z inspiracji Leonarda Cohena: Wojciech
Dąbrowski
1.
Zatańcz, proszę, w mych ramionach,
Zatańcz jeszcze raz,
Nim się skończy noc szalona,
Nim nadejdzie brzask.
Zanim nasza miłość skona
Wśród codziennych spraw,
Tańczmy, póki miłość w nas.
Dance me to the end of love.
2.
Zatańcz ze mną, jak przed laty,
Jak za dawnych dni.
Próżno dziś rozdzierać szaty,
Gdy już nie ma nic.
Zanim zwiędną polne kwiaty
Wśród skoszonych traw,
Tańczmy, póki coś się tli.
Dance me to the end of love.
3.
Zatańcz, nim zazdrości scena
Swój osiągnie szczyt,
Nim zamilknie głos Cohena
Z moich starych płyt.
Nim rozdzieli nas ocean
Popełnionych gaf,
Tańczmy, nim nadejdzie świt.
Dance me to the end of love.
4.
Zatańcz, nim pożółkłe listy
Spalą się do cna,
Nim ostatnią kroplę whisky
Wysączymy z dna.
Nim ucichnie śpiew solisty
Wśród gasnących braw,
Tańczmy, póki miłość trwa.
Dance me to the end of love.