Wirus Leonarda
Piotr Bratkowski


Rysunek nie był dołączony do tego artykułu, ale moim zdaniem "ciepło" komentuje tekst Piotra

   "It's four in the morning, the end of December...". Naciskam w magnetofonie klawisz "pauza", a Marcin z namysłem mówi: "Jest czwarta nad ranem, kończy się grudzień". I tak na zmianę: Leonard Cohen śpiewa, a Marcin tłumaczy kolejne wersy "Famous Blue Raincoat".
Marcin to mój dziesięcioletni syn. Kiedy przychodzą takie chwile, że chcę być dobrym ojcem, ale jednocześnie też chcę mieć z tego trochę przyjemności, uprawiamy wspólnie zabawę edukacyjną: Marcin trenuje angielski na piosence Cohena. Tyle że wkrótce będziemy musieli zmienić repertuar, bo moje dziecko polską wersję "Famous Blue Raincoat" zaczyna znać  na pamięć.
To chyba przy okazji tej piosenki jakieś dwadzieścia pięć lat temu jeden z moich ówczesnych przyjaciół wyznał bohatersko, że wybaczyłby swojej dziewczynie zdradę, gdyby zdradziła go z Leonardem Cohenem. Dziś przy byle okazji nadużywa słowa "kultowy". Ale jeśli ktoś kiedykolwiek był naprawdę artystą kultowym, to Cohen w Polsce lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. W tym samym czasie jego kariera za oceanem nieraz wisiała na włosku z powodu "niskiej sprzedawalności".
Ta jego polska wielkość została zbudowana właściwie prywatnymi kanałami, niemal bez udziału mediów. A nawet wbrew nim: wspólnota, która powstała wokół piosenek Cohena, karmiła się poczuciem elitarności i wtajemniczenia, Cohena słuchało się "przeciw". Niekoniecznie "przeciw komunie" (choć trochę tak: to były manifesty na rzecz prywatności i wolności). Na pewno przeciw powszechnemu gustowi, przeciw tym, którzy słuchają tego, co najłatwiej dostępne; a więc - w domyśle - myślą też tak , jak im się każe myśleć.
Mój kolega, znakomity tłumacz poezji anglosaskiej, bardzo się tej polskiej karierze Cohena dziwi. Zwłaszcza zaś temu, że autor "Famous Blue Raincoat" traktowany jest u nas jako "prawdziwy poeta". Mój kolega - tłumacz mówi, że to literatura średnich lotów, językowy banał. Być może. Ale kiedy słyszę, jak Cohen tym swoim zmęczonym głosem śpiewa "It's four in the morning, the end of December...", przechodzą mnie ciarki, przypominają mi się różne dziwne przygody życiowe. Wciskam klawisz "pauza" i przekazuję wirusa następnemu pokoleniu"