"It's four in the morning, the end of December...". Naciskam w
magnetofonie klawisz "pauza", a Marcin z namysłem mówi: "Jest
czwarta nad ranem, kończy się grudzień". I tak na zmianę: Leonard
Cohen śpiewa, a Marcin tłumaczy kolejne wersy "Famous Blue Raincoat".
Marcin to mój dziesięcioletni syn. Kiedy przychodzą takie chwile, że
chcę być dobrym ojcem, ale jednocześnie też chcę mieć z tego trochę
przyjemności, uprawiamy wspólnie zabawę edukacyjną: Marcin trenuje
angielski na piosence Cohena. Tyle że wkrótce będziemy musieli
zmienić repertuar, bo moje dziecko polską wersję "Famous Blue
Raincoat" zaczyna znać na pamięć.
To chyba przy okazji tej piosenki jakieś dwadzieścia pięć lat temu
jeden z moich ówczesnych przyjaciół wyznał bohatersko, że wybaczyłby
swojej dziewczynie zdradę, gdyby zdradziła go z Leonardem Cohenem.
Dziś przy byle okazji nadużywa słowa "kultowy". Ale jeśli ktoś
kiedykolwiek był naprawdę artystą kultowym, to Cohen w Polsce lat
siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. W tym samym czasie jego
kariera za oceanem nieraz wisiała na włosku z powodu "niskiej
sprzedawalności".
Ta jego polska wielkość została zbudowana właściwie prywatnymi
kanałami, niemal bez udziału mediów. A nawet wbrew nim: wspólnota,
która powstała wokół piosenek Cohena, karmiła się poczuciem
elitarności i wtajemniczenia, Cohena słuchało się "przeciw".
Niekoniecznie "przeciw komunie" (choć trochę tak: to były manifesty
na rzecz prywatności i wolności). Na pewno przeciw powszechnemu
gustowi, przeciw tym, którzy słuchają tego, co najłatwiej dostępne;
a więc - w domyśle - myślą też tak , jak im się każe myśleć.
Mój kolega, znakomity tłumacz poezji anglosaskiej, bardzo się tej
polskiej karierze Cohena dziwi. Zwłaszcza zaś temu, że autor "Famous
Blue Raincoat" traktowany jest u nas jako "prawdziwy poeta". Mój
kolega - tłumacz mówi, że to literatura średnich lotów, językowy
banał. Być może. Ale kiedy słyszę, jak Cohen tym swoim zmęczonym
głosem śpiewa "It's four in the morning, the end of December...",
przechodzą mnie ciarki, przypominają mi się różne dziwne przygody
życiowe. Wciskam klawisz "pauza" i przekazuję wirusa następnemu
pokoleniu" |