W Hybrydach
Katarzyna Dolińska

  Propozycje warszawskiego klubu "Hybrydy" cieszą się dużym uznaniem, ale takiego tłumu oblegającego wejście nie widziałam od roku, to znaczy od imprezy "A Hard Day's Night", poświęconej muzyce Beatlesów. Tym razem była to "Cohenlada", a w programie występy laureatów I i II Festiwalu Pieśni Leonarda Cohena w Krakowie, koncert Macieja Zembatego i Johna Portera oraz projekcja filmu pt. "Ladies and Gentlemen,... Mr. Leonard Cohen".
   Ten kanadyjski pieśniarz cieszy się u nas niesłabnącą od dziesięciu lat popularnością. Dorastają nowe pokolenia, kreujące nowych idoli i wyznające przeróżne filozofie, ale o Cohenie nikt nie mówi, że to przeżytek. Wśród publiczności na "Cohenladzie" przeważali licealiści. Trochę to dziwne, zawsze wydawało mi się, że te pieśni bardziej powinny trafiać do skacowanych, skłóconych z życiem trzydziestolatków. To przecież ich godziną jest czwarta nad ranem. W ogóle zastanawiający jest fakt tak wielkiej popularności piosenkarza w naszym kraju. Reprezentuje on bowiem zupełnie inny świat. Nie ma u nas takich hotelików, przestronnych autostrad, pojęcie miłości, czy ogólnie: relacje kobieta - mężczyzna w szerokim  odczuciu społecznym traktuje się u nas jako coś trwalszego od sympatycznej nocy spędzonej przez dwoje obcych sobie ludzi.
   Co nas więc pociąga w Cohenie? Cohen jest uniwersalny, podobnie jak uniwersalne będzie zawsze egzystencjalne poczucie samotności. Jego bohaterowie wciąż zmagają się z przygnębiającym poczuciem pustki. Pustki, na której nie można budować przyszłości, trzeba więc maksymalnie wykorzystać i przeżyć teraźniejszość. Nie ulegać sentymentom, nie przejmować się zdradą, nie żywić urazy do przyjaciół, którzy odeszli - przecież wiadomo, że prędzej czy później to uczynią. Uwalniać się od schematów życia i myślenia, zachować własną filozofię. Wszystko, co się zdarzyło, zdarzyć się musiało.
   Cohen lubi opowiadać historyjki. Wiele jego piosenek można by przerobić na scenariusz filmowy. Jest mistrzem w kondensowaniu treści. Sporo w jego utworach zawiłości, kluczy, zagadek, które potrafią rozszyfrować chyba tylko wtajemniczeni, a jednocześnie treść podana jest wprost, bez przesadnych metafor, łatwym, potoczystym językiem.
   Cohen nie wychodzi z mody, ponieważ utrzymuje własny styl - niezależny i nie pasujący do trendów i stylów w rozrywce. Trudno zresztą bez oporów zaszufladkować go do działu: muzyka rozrywkowa. Prawie wcale nie pojawia się w dyskotekach, nie puszczamy jego płyt na hałaśliwych spotkaniach towarzyskich. Ale około północy, gdy goście są zmęczeni, gdy wzrasta zapotrzebowanie na ciszę i skupienie - piosenki Cohena pasują idealnie.
   Ballada, jako gatunek muzyczny, ma u nas wielu zwolenników. Oprócz Cohena równie chętnie słuchamy Wysockiego, Stachury, Donovana, Brassensa czy Brela. Cohen, jako jedyny spośród nich, doczekał się u nas swojego festiwalu.
   Imprezę w "Hybrydach" rozpoczęli laureaci tego konkursu i okazało się, że młodzież nie tylko słucha Cohena, ale z powodzeniem tłumaczy, aranżuje i wykonuje jego utwory. Znakomita robota, mimo że chałupnicza. Drukowane teksty piosenek, nie mówiąc już o nutach, są bowiem u nas prawdziwym rarytasem. Cohena można śpiewać wiernie, można śpiewać żartem lub - jak to udowodniła grupa " Mrowiec Brothers" - w formie zbliżonej do jazzu tradycyjnego. Ten występ wzbudził żywą dyskusję w kuluarach, ale publiczności najbardziej podobali się "wierni", lecz w dobrym stylu Justyna Bacz i Jakub Michalski z Warszawy.
  Żadna impreza poświęcona Cohenowi nie mogłaby się chyba odbyć bez Macieja Zembatego. To on z uporem godnym tej wspaniałej sprawy tłumaczył jego teksty, nadawał w radiu najnowsze płyty, stał się najbardziej oddanym mecenasem. On też jest jednym z głównych organizatorów Festiwalu Pieśni Leonarda Cohena, który odbywa się od dwóch lat w Krakowie. Występ Macieja Zembatego i Johna Portera na "Cohenladzie" sala przyjęła bardzo ciepło.
   Trzeci punkt programu - film o Cohenie trochę mnie zawiódł. Nakręcony został przed dwudziestu laty, Cohen mało w nim śpiewa, dużo mówi, głównie o książkach, które napisał. Ale dobre i to zwłaszcza, że niedługo będziemy mieli Cohena żywego, autentycznego i jestem przekonana, że to wydarzenie nie ma sobie równych w naszym ubogim, zaściankowym życiu artystycznym.