Propozycje
warszawskiego klubu "Hybrydy" cieszą się dużym uznaniem, ale takiego tłumu
oblegającego wejście nie widziałam od roku, to znaczy od imprezy "A Hard Day's
Night", poświęconej muzyce Beatlesów. Tym razem była to "Cohenlada", a w
programie występy laureatów I i II Festiwalu Pieśni Leonarda Cohena w Krakowie,
koncert Macieja Zembatego i Johna Portera oraz projekcja filmu pt. "Ladies and
Gentlemen,... Mr. Leonard Cohen".
Ten kanadyjski pieśniarz cieszy się u nas niesłabnącą od dziesięciu
lat popularnością. Dorastają nowe pokolenia, kreujące nowych idoli i wyznające
przeróżne filozofie, ale o Cohenie nikt nie mówi, że to przeżytek. Wśród
publiczności na "Cohenladzie" przeważali licealiści. Trochę to dziwne, zawsze
wydawało mi się, że te pieśni bardziej powinny trafiać do skacowanych,
skłóconych z życiem trzydziestolatków. To przecież ich godziną jest czwarta nad
ranem. W ogóle zastanawiający jest fakt tak wielkiej popularności piosenkarza w
naszym kraju. Reprezentuje on bowiem zupełnie inny świat. Nie ma u nas takich
hotelików, przestronnych autostrad, pojęcie miłości, czy ogólnie: relacje
kobieta - mężczyzna w szerokim odczuciu społecznym traktuje się u nas jako
coś trwalszego od sympatycznej nocy spędzonej przez dwoje obcych sobie ludzi.
Co nas więc pociąga w Cohenie? Cohen jest uniwersalny, podobnie jak
uniwersalne będzie zawsze egzystencjalne poczucie samotności. Jego bohaterowie
wciąż zmagają się z przygnębiającym poczuciem pustki. Pustki, na której nie
można budować przyszłości, trzeba więc maksymalnie wykorzystać i przeżyć
teraźniejszość. Nie ulegać sentymentom, nie przejmować się zdradą, nie żywić
urazy do przyjaciół, którzy odeszli - przecież wiadomo, że prędzej czy później
to uczynią. Uwalniać się od schematów życia i myślenia, zachować własną
filozofię. Wszystko, co się zdarzyło, zdarzyć się musiało.
Cohen lubi opowiadać historyjki. Wiele jego piosenek można by
przerobić na scenariusz filmowy. Jest mistrzem w kondensowaniu treści. Sporo w
jego utworach zawiłości, kluczy, zagadek, które potrafią rozszyfrować chyba
tylko wtajemniczeni, a jednocześnie treść podana jest wprost, bez przesadnych
metafor, łatwym, potoczystym językiem.
Cohen nie wychodzi z mody, ponieważ utrzymuje własny styl -
niezależny i nie pasujący do trendów i stylów w rozrywce. Trudno zresztą bez
oporów zaszufladkować go do działu: muzyka rozrywkowa. Prawie wcale nie pojawia
się w dyskotekach, nie puszczamy jego płyt na hałaśliwych spotkaniach
towarzyskich. Ale około północy, gdy goście są zmęczeni, gdy wzrasta
zapotrzebowanie na ciszę i skupienie - piosenki Cohena pasują idealnie.
Ballada, jako gatunek muzyczny, ma u nas wielu zwolenników. Oprócz
Cohena równie chętnie słuchamy Wysockiego, Stachury, Donovana, Brassensa czy
Brela. Cohen, jako jedyny spośród nich, doczekał się u nas swojego festiwalu.
Imprezę w "Hybrydach" rozpoczęli laureaci tego konkursu i okazało
się, że młodzież nie tylko słucha Cohena, ale z powodzeniem tłumaczy, aranżuje i
wykonuje jego utwory. Znakomita robota, mimo że chałupnicza. Drukowane teksty
piosenek, nie mówiąc już o nutach, są bowiem u nas prawdziwym rarytasem. Cohena
można śpiewać wiernie, można śpiewać żartem lub - jak to udowodniła grupa "
Mrowiec Brothers" - w formie zbliżonej do jazzu tradycyjnego. Ten występ
wzbudził żywą dyskusję w kuluarach, ale publiczności najbardziej podobali się
"wierni", lecz w dobrym stylu Justyna Bacz i Jakub Michalski z Warszawy.
Żadna impreza poświęcona Cohenowi nie mogłaby się chyba odbyć bez
Macieja Zembatego. To on z uporem godnym tej wspaniałej sprawy tłumaczył jego
teksty, nadawał w radiu najnowsze płyty, stał się najbardziej oddanym mecenasem.
On też jest jednym z głównych organizatorów Festiwalu Pieśni Leonarda Cohena,
który odbywa się od dwóch lat w Krakowie. Występ Macieja Zembatego i Johna Portera na "Cohenladzie" sala przyjęła bardzo ciepło.
Trzeci punkt programu - film o Cohenie trochę mnie zawiódł.
Nakręcony został przed dwudziestu laty, Cohen mało w nim śpiewa, dużo mówi,
głównie o książkach, które napisał. Ale dobre i to zwłaszcza, że niedługo
będziemy mieli Cohena żywego, autentycznego i jestem przekonana, że to
wydarzenie nie ma sobie równych w naszym ubogim, zaściankowym życiu
artystycznym.
|