Tylko dla dorosłych
Piotr Bratkowski


fot. Sam Tata

   Obejrzałem ostatnio odcinek powtarzanego w naszej telewizji serialu amerykańskiego pt. Historia muzyki rozrywkowej, poświęcony "pieśniom wojny i protestu". Muszę się w tym miejscu przyznać, ze nie śledziłem tego serialu zbyt pilnie, ani gdy debiutował na naszym ekranie, ani obecnie: zraża mnie jego gadulstwo (zamiast muzyki) oraz sprawiająca wrażenie pewnej przypadkowości chaotyczna wyrywkowość informacji, prezentowanej przez autorów filmu. Wspomniany odcinek postanowiłem jednak obejrzeć, wieść gminna niosła bowiem, iż występuje w nim Leonard Cohen. I rzeczywiści, pieśniarz i pisarz z Montrealu był nawet (obok Pete'a Seegera) główną gwiazdą filmu, choć przecież jego poetyckie songi raczej słabo mieszczą się w kanonie typowych "pieśni protestu". Wpatrując się w inteligentną twarz kanadyjskiego artysty, który jako trzydziestoparoletni człowiek będący już autorem dwóch wysoko cenionych powieści i kilku świetnych zbiorów wierszy, postanowił poświęcić się śpiewaniu by odnieść w tej dziedzinie bezprecedensowy sukces, zastanawiałem się w jakiej mierze polscy muzycy rockowi byliby w stanie unieść ciężar, jaki w swoim czasie wziął na siebie Cohen, a także inni "pieśniarze protestu" np. Bob Dylan.