Mógłbym zacząć tak: Siedzę smutny, jak Leonard Cohen! Ale
to napisał już Andrzej Poniedzielski, a poza tym ja wcale nie jestem smutny.
Przeciwnie - jestem radosny, ponieważ Leonard Cohen przyjeżdża na koncerty do
Polski
Leonard
Cohen mógłby być moim ojcem. Swój pierwszy tomik poetycki wydał w roku 1957,
a więc w roku mojego nieświadomego przyjścia na świat. I jak przystało na
"domniemanego ojca", miał dyskretny wpływ na moje życie. Wydawało mi się co
prawda, że bliżsi mi są Okudżawa i Wysocki, ale amerykańskie brzmienie LC
robiło jednak na wszystkich wielkie wrażenie. Śpiewaliśmy Cohena na
studenckich imprezach, choć język rosyjski zdecydowanie dominował nad
angielszczyzną. Raz usłyszałem nawet "Sisters Of Mercy" po rosyjsku. Kiedy
dowiedziałem się, że jedna z koleżanek emigruje pod koniec lat
siedemdziesiątych ubiegłego stulecia - czasami czuję się jak powstaniec
styczniowy - do Kanady, przy pożegnaniu miałem do niej właściwie tylko jedną
prośbę. Oczywiście o płytę Leonarda Cohena. Najlepiej tę, na której jest
"Partyzant". I za niespełna pół roku Poczta Polska doręczyła mi przesyłkę z
płytą. Paczka była kilkakrotnie rozpieczętowywana i ponownie zaklejana -
pewnie z powodu poszukiwania materiałów bezdebitowych przez SB i dolarów
przez inne urzędowe i postronne osoby, w tym również pewnie przez esbeków.
Dolar miał w Polsce zawsze swoją wartość, nawet dolar kanadyjski! Ale dla
mnie największą amerykańską wartością była poezja, nawet poezja kanadyjska!
Mam nawet na półce "Antologię poezji kanadyjskiej". Z płytą Leonarda Cohena
w ręce wszędzie człowiek wyglądał znakomicie: na uniwersytecie, w kościele,
w tramwaju. Na polonistyce słuchałem Cohena z Lotharem Herbstem (wkrótce
ukaże się pośmiertny zbiór Jego wierszy!); w salce parafialnej u kapucynów
słuchałem Cohena z ojcem Gustawem - wtedy miał najlepszy we Wrocławiu
gramofon; w tramwaju dzięki Cohenowi nie zapłaciłam mandatu karnego mimo
braku legitymacji studenckiej upoważniającej jej posiadacza do korzystania z
biletu ulgowego.
Leonard Cohen był w Polsce znany i uwielbiany! Dzięki Maciejowi Zembatemu i Maciejowi Karpińskiemu - panowie przez
wiele lat wspólnie tłumaczyli wiersze i piosenki Cohena, które później
Maciek Zembaty śpiewał. W ostatnich latach nowe wiersze Cohena tłumaczy
Daniel Wyszogrodzki. To paradoks, ale właśnie osobowość i talent tłumacza
mogą być często decydujące dla odbioru poety w danym obszarze językowym,
zwłaszcza dla poety łączącego swoje wiersze z muzyką. Warto przypomnieć o
tym ważnym zjawisku kulturotwórczym. Bułata Okudżawę przyswoili polszczyźnie
Andrzej Mandalian i Witold Dąbrowski, Jaques'a Brela - Wojciech Młynarski;
Włodzimierza Wysokiego - Jacek Kaczmarski i Michał B. Jagiełło; Lluisa
Llacha - Jarosław Gugała i Filip Łobodziński; Georges'a Brassensa - Jerzy
Bielunas; Paola Conte - Jerzy Menel; Jaromira Nohavicę - Renata Putzlacher
Pozwolę sobie nieskromnie przypomnieć, że także autor niniejszej refleksji
ma niejakie zasługi w przybliżeniu polskiej publiczności Nicka Cave'a czy
Toma Waitsa. Niech żyje PR (kiedyś to się czytało: Polskie Radio)!
Nie zawsze zgadzałem się z polskim brzmieniem tekstu zaproponowanym przez
Karpińskiego i Zembatego, ale należy stwierdzić, że tembrowi głosu Autora
"Zgryzu" Leonard Cohen zawdzięcza w Polsce nie mniej niż własnemu
oryginalnemu barytonowi. W Ameryce Cohen miał Judy Collins, która zrobiła z
jego "Suzanne" prawdziwy folkowy przebój. Nad Wisłą miał Zembatego. A w
Australii Nicka Cave'a, który w roku 1999 zastanawiał się podczas próby na
PPA we Wrocławiu, czy bliższy jest mu Dylan czy Cohen - i doszedł do
wniosku, że jednak Cohen. Dlaczego? Bo jest smutniejszy. I mistyczny.
Ciekawą rzecz zauważył w rozmowie ze mną Bułat Okudżawa: najsmutniejsze
piosenki Leonarda Cohena skomponowane są w tonacjach C-dur. To skutek
przeniesienia do stylistyki zachodniej orientalnych brzmień i skal z
tradycji żydowskiej. Pomieszanie tradycji i konwencji wydaje się być dla
twórczości Cohena rzeczą podstawową. Muzycznie najwięcej czerpie z
amerykańskiego folku, a nawet wprost z country. Tradycja bluesowa pozwala mu
na swobodne kształtowanie frazy wiersza - słowa nie są dokładnie wpisane w
melodię (bardzo często dyskretnie nuconą przez cudowne, kobiece, anielskie
głosy), ale oplatają ją, krążą wokół niej, zbliżają i oddalają, dodatkowo
eksponując jej ujmujące prostotą piękno.
Poetycko jest obywatelem świata. Kanadyjski Montreal, gdzie mały
Lenny się wychował, jest miastem co najmniej dwujęzycznym. Wszędzie słychać
naprzemiennie angielski i francuski. W domu Cohena rozmawiano także w
jidysz, czasem po rosyjsku, a nawet po polsku. W sąsiedztwie mieszały się
włoski, grecki, niemiecki Poecie równie bliska jak kontrkultura amerykańska,
jak literacka tradycja europejska. Z jednakową swobodą przywołuje postać
Jahwe, co Pana Jezusa, który był żeglarzem W młodości, podczas wojny
sześciodniowej, pojechał do Ziemi Świętej i Obiecanej wspierać duchowo
swoimi pieśniami żołnierzy izraelskich. Na starość szukał ukojenia w
buddyjskim klasztorze. Wybiera z uniwersalnej kultury całego świata to, co
najlepsze, najpiękniejsze, najbardziej wzniosłe. I okrywa (ochrania,
osłania, otula) to najprostszym, choć przecież legendarnym niebieskim
prochowcem swoich pięknych słów. (Właściwie w przekładzie to nie powinien
być prochowiec tylko "deszczowiec" - słowo "deszcz" i mistyczne zjawisko
deszczu w Nowym Jorku na specjalny status poetycki; patrz: Tom Waits ).
Cohen zawsze śpiewa o miłości. Nawet jeśli śpiewa o nienawiści.
Po wiersze i piosenki Cohena sięgali i sięgają najwięksi artyści
świata: Sting, Peter Gabriel, Suzanne Vega, Tori Amos, Elton John, Billy
Joel, Willie Nelson, Bono. Jednak nikogo - nawet Kingi Preis - nie można
porównać z jego autorskimi wykonaniami. To kwestia integralności tekstu,
muzyki i interpretacji. Kilka tysięcy ludzi zebranych w Hali Ludowej w 1985
roku zgotowało Cohenowi kilkudziesięciominutową owację na stojąco. Tak
będzie pewnie i w Hali Stulecia w roku 2008, zwłaszcza że przez te
dwadzieścia i trzy lata przybyło wiele pięknych utworów w Cohenowskiej
"Wieży Pieśni". Pan Leonard wciąż ma w Polsce i na świecie wielkie rzesze
wyznawców.
Cohen śpiewa o wolności. Nawet jeśli śpiewa o zniewoleniu. Śpiewa o Bogu,
nawet jeśli nazywa go Szatanem. Śpiewa o człowieku, nawet jeśli nazywa go
mężczyzną lub kobietą. Śpiewa o odwadze, nawet jeśli wyraźnie słychać, że
jest pełen obaw, lęków, niepewności. Śpiewa o radości życia, nawet jeśli
siedzi smutny jak Andrzej Poniedzielski
|