Cohen, moja miłość
Z Anjani Thomas rozmawiał Jacek Cieślak

   Anjani, wieloletnia muza i chórzystka Leonarda Cohena, zaprezentowała w sobotę w Warszawie piosenki z płyty "Blue Alert". Jej koncert w Studiu im. Agnieszki Osieckiej uświetnił 45 - lecie radiowej Trójki. Cohen zaśpiewał dwie piosenki. Anjani po raz pierwszy wystąpiła z Kanadyjczykiem w 1984 r. Współpracowała też z jazzmanami Carlem Andersonem i Stanleyem Clarkiem. Przed "Blue Alert" wydała dwie solowe płyty.
 

- Dlaczego tak długo musieliśmy czekać na pani album nagrany z pomocą      Leonarda Cohena, skoro współpracę rozpoczęliście już 23 lata  temu?

ANJANI: Bo bardzo długo nie byłam tą osobą, której śpiew słyszy pan na płycie. Musiałam dojrzeć jako kobieta i jako wokalistka. Moje muzyczne życie naprawdę zaczęło się od "Blue Alert". Choć wcześniejsza kariera rozwijała się szczęśliwie, nie byłam zadowolona z brzmienia swojego głosu. Technicznie było wszystko w porządku, ale nie potrafiłam wyrazić własnych emocji.

- Cohen też tak myślał?

Kiedy w 2004 r. pracowaliśmy nad jego płytą "Dear Heather", poprosił mnie o wykonanie wiodącej partii w "Undertow". Wyszedł ze studia, a gdy zaczęłam nagrywać - poczułam, że śpiewam najlepiej w moim życiu, nareszcie tak jak chciałam. Myślałam, że Leonard też będzie zachwycony. Tymczasem przesłuchał taśmę i powiedział zdawkowo: "Brzmi ładnie, ale czy nie mogłabyś nagrać piosenki jeszcze raz, tak jakbyś chciała coś powiedzieć, a nie zaśpiewać?"  Nie mogłam uwierzyć, że nie potrafi docenić mojego życiowego osiągnięcia. Spierałam się z nim, ale obstawał przy swoim i w końcu powiedział: "Anjani, przecież ta piosenka jest o kobiecie zniszczonej przez życie. Zaśpiewaj, jakbyś to była ty!". Zrozumiałam, że muszę zrezygnować z technicznych sztuczek i pokazać prawdziwe emocje. No i wreszcie mój głos zabrzmiał, jakbym była największą nieszczęśnicą na świecie. A po wyjściu ze studia Leonard zauważył: "Teraz już wiesz, że w muzyce tak naprawdę nie chodzi o śpiew, tylko o to, żeby powiedzieć, co czujemy w sercu". Po tej lekcji nareszcie byłam gotowa do nagrania albumu.

- Czy kiedy przedstawiono panią Cohenowi, czuła pani, że zostaniecie     parą?

A skąd! Pamiętam, że oboje byliśmy w głębokiej depresji. Szybko się zorientowałam, że jego jest większa, co doprowadziło mnie do śmiechu. Połączył nas dobry los. On urodził się dla mnie. A ja dla niego. Odnaleźliśmy się w życiu, bo jesteśmy pokrewnymi duszami. Ludźmi lubiącymi ciszę, odrobinę zamkniętymi. Źle się czujemy w tłumie, a znakomicie sam na sam. Skupiamy się na rodzinie i muzyce. I to jest właśnie to, czego nam do szczęścia potrzeba.

- A co pani najbardziej ceni w Leonardzie?

To, że gotuje mi obiady.

- A on w pani?

Pewnie to, że ja mu też gotuję. A już serio: nie musimy egzaminować naszej miłości, mówić o niej, bo ją czujemy. Słowa oszczędzamy z myślą o piosenkach.

- A czy łatwo jest być partnerką buddyjskiego mnicha, którym został    Cohen?

Chciał być blisko swojego mistrza, ale nigdy nie został mnichem, mimo że w buddyjskim klasztorze spędził pięć lat. To doświadczenie wzmocniło zresztą nasze więzi, bo mam azjatyckie korzenie, moja babcia była buddystką i jest mi niezwykle bliska. Uczy wyrozumiałości wobec innych ludzi i wybaczania im.

- Hanna Krall pisała o zjawisku przechodzenia Amerykańskich Żydów na    buddyzm jako próbie ucieczki od ciężaru Holokaustu. Czy Cohen mógł    mieć takie pobudki?

Nigdy nie utracił swojej żydowskiej wiary. Co tydzień obchodzimy z jego dziećmi szabas, jemy w piątek uroczystą kolację. To bardzo piękna część naszego życia. Szacunek dla tradycji umacnia rodzinę i zbliża nas do siebie. To jest również sposób na przezwyciężenie bolesnych doświadczeń, choć o historii nie da się zapomnieć. I nie należy tego robić.

- Jak pani myśli, dlaczego po latach męskiej dominacji w muzyce wraz z    debiutem Norah Jones przyszedł czas na śpiewające panie?

Mam nadzieję, że ludzie żyjący w coraz bardziej agresywnym świecie, atakowani przez media i reklamy, zapragnęli tego, co łagodne i delikatne. Dobrym przykładem jest Polska, która się zmieniła od czasu, kiedy tu byłam 20 lat temu (22 - przyp. AP). Warszawy nie mogłam poznać. Ale na twarzach warszawiaków widzę zmęczenie, jesteście bardzo zajęci, tak jak nowojorczycy, czy mieszkańcy Los Angeles. Musicie się trzymać kalendarza, konkurować z najlepszymi i walczyć ze stresem, żeby zarobić na życie. Straciliście dawną niewinność i pewnie próbujecie ją odnaleźć m. in. dzięki takim płytom jak moja. Właśnie dlatego niespiesznym tempem muzyki zachęcam do zwolnienia rytmu życia, ukojenia zmysłów, wyciszenia się i skierowania uwagi na to, co w życiu ważne i nieprzemijające. To także dobry sposób na to, by wiersze Leonarda były zrozumiałe. Nadmierna interpretacja zakłóca przekaz.

- Czy kobietom wolno tyle samo w muzycznym show-biznesie co    mężczyznom?

Myślę, że jest ich teraz więcej niż kiedyś, ale również dlatego, że rośnie popyt na ich wdzięki. Widać to w zmieniających się scenicznych obyczajach, rubrykach towarzyskich, na okładkach magazynów. Nie jest ważne, jakimi ludźmi są gwiazdy i czy mają coś do powiedzenia - liczy się seksapil. Niestety zapotrzebowanie rynku na ten towar rośnie i nigdy nie zostanie zaspokojone, bez względu na to, jak bardzo odsłonią swoje wdzięki i ujawnią kulisy życia erotycznego. Na szczęście słuchacze dojrzewają. A im są starsi, tym silniejsze jest u nich pragnienie muzyki nie dla ciała, lecz dla duszy.

- Fani Cohena nie są na panią xli za to, że zamiast jego albumu ukazała się    płyta Anjani?

Tak się może zdarzyć. Ale życiowa dojrzałość podpowiada mi, by nie martwić się tym, na co nie mam wpływu. Jeśli niektórym słuchaczom nie przypadnie do gustu ta płyta, może spodoba się następna.

- A czy podczas letniej trasy koncertowej Leonard będzie śpiewał w pani    chórkach?

Nie jest najgorszy, więc gdyby było mnie stać na jego honorarium, to czemu nie? Tylko kto mi będzie wtedy gotował obiady?!