Ostatnio na polskich listach przebojów
pierwsze miejsce zajmował kanadyjski pieśniarz Leonard Cohen ze swoim
"Sekretnym życiem". Czy słuchając codziennie jego śpiewnych
zwierzeń, naprawdę coś o nim wiemy? Promując swoją płytę, opowiadał, że
od kilku lat mieszka w buddyjskim klasztorze. Nie je mięsa, wstaje skoro świt.
Czasami sam albo ze swoim mistrzem duchowym popija whisky. Jest przywiązany do
judaizmu, w którym został wychowany. I na tym polega sekretne życie Leonarda
Cohena? To kim on w końcu jest? Zagubionym poetą, medytującym mnichem
buddyjskim czy śpiewającym i tańczącym po wódeczce chasydem?.
Przyzwyczajeni do gwiazd mających fanaberie zamiast światopoglądu
nie traktujemy poważnie religijnych gadżetów, z jakimi pozują (na przykład
Madonny całującej się z czarny Chrystusem). Ale Cohen nie jest przecież błaznującym
rockmanem. To trubadur o głosie żałobnika opłakującego miłość. Należy
go brać serio. Nawet dla swojej żydowskiej rodziny nie jest całkiem szurniętym
myszuge, chociaż ogolił się na łyso i paraduje w habicie. Wielbiciele też
nie uważają jego deklaracji za poetycki bełkot, a klasztornego odosobnienia
za szpan. Czy los Cohena jest typowy dla zmęczonej gwiazdy wyznającej New Age?
Czy raczej pokazuje drogę innym wrażliwcom znękanym życiem? Zamknąć się w
buddyjskim klasztorze z whisky i Biblią. Przechować w nowoczesnej arce Noego,
ratując przed zalewem pomyj współczesności. A może to coś więcej niż
postmodernistyczna moda mieszania wszystkiego ze wszystkim i Cohen jest nie
tylko na topie list przebojów, ale i na topie duchowej awangardy?
Na pewno byłby dobrą ilustracją teorii Kena Wilbera,
kalifornijskiego myśliciela. W swojej najnowszej książce "Jeden
smak" (fenomen wydawniczy - po raz pierwszy światowym bestsellerem stał
się tekst o duchu, a nie o seksie czy kasie) szuka on w religiach tego, co
uniwersalne. Duchowa globalizacja wzorowana na globalizacji ekonomicznej. Wilber,
sławny autor ponad dwudziestu książek o duchowości, praktykuje od lat
buddyjskie medytacje, korzystając z ich nadprzyrodzonych dobrodziejstw.
Podobnie jak Cohen nie widzi jednak powodu ograniczania się do jednej tradycji.
Oburzonemu tym niekonwencjonalnym podejściem dziennikarzowi buddyście na
pytanie: "Czy jest coś, czego by Budda nie wiedział?" odpowiada:
"Tak, jak prowadzić jeepa". Zachód nie musi być technokratycznym
pariasem, bezradnym wobec uduchowionego Wschodu. Budda i Chrystus wyzwalają
duchowo ludzkość, ale zachodnia psychoterapia i psychoanaliza wyzwalają ludzi
z problemów psychicznych, na jakie żadna religia nie znalazła jeszcze
zbawiennej recepty. "Jeden smak" jest nowym smakiem lekarstwa mającego
uzdrowić człowieka, a nie tylko jego ducha. Proponuje harmonijny, bo
jednoczesny rozwój duchowy (medytacje, modlitwa), psychiczny (pozbycie się dzięki
terapiom psychicznych dołów), społeczny (bycie w porządku wobec innych i
praca społeczna) i fizyczny (zamiast ascezy dbanie o sprawność ciała).
Wilber konstruuje nowy rewolucyjny światopogląd, łącząc to, co dotychczas
było rozbite przez postmodernizm, płaski liberalizm walczący z ciemnym
konserwatyzmem i ortodoksje religijne. Globalistyczny światopogląd nowego
stulecia.
Może w Polsce jest za wcześnie na Wilbera albo nie ma tu dla
niego miejsca. Żyjemy w naszym chrześcijańsko - newage'owym zaścianku
obwieszonym gadżetami feng shui i świętymi obrazkami na szczęście. Dla większości
problemem nie jest samorealizacja, przeżycia duchowe, ale przeżycie do
pierwszego. Chociaż w USA też chyba nie jest lepiej. Tam zaledwie co setna
osoba praktykuje na serio rozwój duchowy. Ale Wilber, odżegnujący się od
bycia guru, nie namawia: Ameryko, idź za Cohenem do klasztoru. Rozsądnie
zaleca: czasem tam zajrzyj. Poczuj smak prawdziwej świętości i powagi
wymieszanej zawsze z absurdem. Zobacz świat z innej strony, od ciemnej strony
Księżyca, z którego Armstrong wygłosił pamiętne słowa: "Dla człowieka
to tylko jeden mały krok, ale olbrzymi skok dla ludzkości". A potem
dorzucił: "Powodzenia, panie Gorsky". Za tymi słowami kryje się mało
znana historia, o której pisze Wilber. Kiedy Armstrong był jeszcze chłopcem,
przez okno sypialni sąsiadów dosłyszał gorącą dyskusję. Pani Gorsky
krzyczała do pana Gorsky'go: "Obciągnę ci, jak ten chłopiec z sąsiedztwa
stanie na księżycu".
|