Okradziony na starość
Piotr Kowalczyk

  Leonard Cohen rozpoczął właśnie wielką batalię sądową o pieniądze i pożegnał się z marzeniami o dostatniej emeryturze. Podczas gdy piosenkarz walczył z depresją w buddyjskim klasztorze, pełnomocnicy najprawdopodobniej ukradli mu pięć milionów dolarów. Artyście zostało na koncie 150 tysięcy, tymczasem fiskus żąda od niego 10 razy więcej.

Śniadanie dla mistrza


   W 1994 roku 60-letni Leonard Cohen po prawie trzech dekadach w roli ikony popkultury powiedział sobie „dość”. Cierpiał na depresję. – Narkotyki, kobiety, alkohol, religia. To wszystko było odpowiedzią na mój stan psychiczny. Nie lubię o tym mówić, bo ludzie zaraz komentują: na co on narzeka, ma pieniądze, jest kochany, zrobił karierę, napisał parę pięknych piosenek... – zwierzał się w jednym z wywiadów. W 1994 roku zamknął się w buddyjskim klasztorze w Kalifornii. Wstawał o 2.30, przygotowywał posiłki dla swojego mistrza, potem medytował. W ciągu pięciu lat stał się innym człowiekiem. Na ostatnich płytach słychać tę przemianę. W 2002 roku artysta wrócił w pięknym stylu albumem „Ten New Songs”, który w Polsce, uwielbiającej Cohena od lat, zdetronizował na listach przebojów takie monstrum rodzimego show-biznesu jak Ich Troje i sprzedał się w ponadstutysięcznym nakładzie.

Tajemnicze operacje

   Cohen zawsze twierdził, że wziął się do muzyki, bo nie mógł się utrzymać z pisania. Fakty mówią co innego. Honoraria literackie, stypendia oraz dochody z rodzinnego przedsiębiorstwa wystarczały na dostatnią egzystencję. Spece z branży odradzali literatowi po trzydziestce zawodowe występy. Z finansowego punktu widzenia była to jednak dobra decyzja. Cohen sprzedał ponad 11 milionów płyt. Inni artyści nagrywali jego piosenki więcej niż tysiąc razy (z tego też są pieniądze). Radiowe tantiemy z takich klasyków, jak „Suzanne”, „Hallelujah”, „The Last Waltz”, również poprawiały stan konta. Trochę od niechcenia Cohen został milionerem. Trochę z lenistwa i naiwności już nim nie jest. A wszystko za sprawą Kelley Lynch, Neala Greenberga, Richarda Westina. To ich gwiazdor oskarża o defraudację pięciu milionów dolarów. I ze wszystkimi spotka się w sądzie jako pozwany i jako oskarżony. W październiku 2004 roku Cohen dowiedział się, że na jego koncie zostało zaledwie 150 tysięcy dolarów. Muzyka zaalarmowała jego córka Lorca. Jeden z pracowników firmy należącej do Kelley Lynch (menedżer Cohena) zwrócił jej uwagę, że artysta powinien sprawdzić stan konta. Lorca odpowiedziała, że ojciec ufa swojej menedżer, a „zresztą i tak zamierza skończyć karierę i iść na emeryturę”. – Być może będzie zmuszony ją kontynuować – usłyszała. Cohen posłuchał rady i odkrył na swoim rachunku dziwne operacje. Kelley Lynch połączyła konto Cohena ze swoją kartą kredytową, choć regularnie otrzymywała 75 tysięcy dolarów pensji. Cohen natychmiast zablokował dostęp Lynch do konta i następnego dnia ją zwolnił. Mimo to jeszcze tego samego dnia eksmenedżer udało się wyjąć kolejne 40 tysięcy. Łącznie z kont i funduszy emerytalnych Kanadyjczyka zniknęło ponad osiem milionów dolarów.

Na wieczne oddanie

   Z Lynch znali się od 20 lat. Mieli nawet przelotny romans, ale – jak to u Cohena bywało z kobietami – skończyło się na przyjaźni. I biznesie. Lynch była menedżerką Cohena od 1988 roku, to jej powierzył opiekę nad interesami, gdy w 1994 poszedł do klasztoru. Miał do niej pełne zaufanie. W 1996 roku Lynch wynajęła Neala Greenberga, szefa firmy inwestycyjnej The Agile Group, żeby zarządzał pieniędzmi Cohena. Greenberg mówi, że latami informował piosenkarza, iż z jego konta znikają pieniądze, ale ten nie reagował na kolejne ostrzeżenia. Cohen twierdzi jednak, że Greenberg był kiepskim opiekunem jego interesów i nie wspominał o topniejącym rachunku. Dla osoby o nienagannej reputacji, jaką był w środowisku finansowym Greenberg, to ciężki cios. Dlatego teraz skarży Cohena o zniesławienie. Lynch, konsultując się z Cohenem, sprzedawała prawa autorskie do jego piosenek. Dwie transakcje w 1997 i 2001 roku (z Sony Music) miały łączną wartość 13 milionów dolarów. Pięć milionów przekazano na inwestycje Greenbergowi (w ten sposób Cohen uciekł przed podatkiem), a osiem pozostałych Kelley Lynch razem z Richardem Westinem, doradcą podatkowym, przerzucili do firmy LLC Traditional Holdings. I tu chodziło o ucieczkę od podatku. Zabezpieczone pieniądze miały iść na emeryturę barda. Greenberg opowiada, że Cohen zgodził się na przepisanie Lynch 99,5 procent wartości holdingu. Westin (prawnik) tłumaczył, że ten wariant sprawdzi się tylko wówczas, jeśli oboje ufają sobie na tyle, że mogą mieć równe prawo dostępu do funduszy LLC TH. A Leonard, choć były to jego pieniądze, ufał przyjaciółce całkowicie. Podobno Lynch regularnie podbierała z funduszów LLC TH wielotysięczne sumy, jednak Greenberg traktował je jako wierzytelności do spłacenia. A więc w bilansie wszystko się zgadzało. On sam nie czuje się winny – przeciwnie, uważa, że zarobił dla Cohena mnóstwo pieniędzy, a ten ostatni prowadzi nazbyt wystawny tryb życia. Tymczasem w powszechnej opinii Leonard Cohen żyje stosunkowo skromnie. Ma dwa domy – w rodzinnym Montrealu i w Los Angeles. Kanadyjski nie był remontowany od 30 lat, dom w Los Angeles znajduje się w dzielnicy dla klasy średniej. Dzieli go z córką i z partnerką Anjani Thomas. Nie bywają na hollywoodzkich przyjęciach. Cohen wstaje o 4 rano, medytuje i pisze.

Bitwa na oskarżenia

   Cohen twierdzi dziś, że nie miał pojęcia, co działo się za jego plecami, a wiadomość, że Lynch jest właścicielką holdingu, była dla niego szokiem. – Kontrolowałem wszystko, co dotyczyło moich pieniędzy, nie pomyślałem tylko o jednym: że najbliższy współpracownik i moja przyjaciółka będą chcieli mnie oszukać – mówi. Greenberg twierdzi dziś, że nie widząc innego sposobu na odzyskanie pieniędzy, Cohen próbował (przy pomocy prawnika) wyłudzić je od niego i firmy Agile. Podobno chciał pogodzić się z Kelley Lynch – tylko po to, żeby razem wyciągnąć coś od Greenberga. Gdy Lynch odmówiła, Cohen miał ją szantażować, grożąc więzieniem. W kwietniu ruszyła lawina pozwów. Zaczął ją Greenberg. Oskarżył Cohena i Lynch. Oboje staną przed sądem za zrujnowanie reputacji finansisty, szantaże i próbę wyłudzenia. Greenberg twierdzi, że maile Cohena były wulgarne. Te, które pokazywał prasie piosenkarz, są jednak zupełnie inne: „Spójrz prawdzie w oczy, Neal. Byłeś strażnikiem moich pieniędzy. I pozwoliłeś im się rozpłynąć. Oddaj to, co przez ciebie straciłem, i śpij dobrze” – pisze artysta. Sam Cohen z kolei wniósł sprawę do sądu w Los Angeles przeciwko Lynch i Westinowi, prawnikowi, który uczestniczył w przekształceniach majątku.
   Dowiedziawszy się o stracie pięciu milionów, bard początkowo nie chciał nic robić. – Byłem załamany, ale co mogłem poradzić? Wystarczająco długo żyję na tym świecie, żeby wiedzieć, że takie historie się zdarzają – mówił. Jednak szybko zmienił zdanie, gdy okazało się, że wisi nad nim niezapłacony podatek od milionów dolarów – pieniędzy, których nie ma. Leonard Cohen złożył na razie w kalifornijskim sądzie prośbę o umorzenie zobowiązań. Żeby opłacić procesy, wziął kredyt pod zastaw domu w Kalifornii. Zwrócił się z prośbą do Lynch o odtajnienie swoich rachunków. Ta się nie zgodziła. Zagadkę brakujących milionów musi więc wyjaśnić sąd.

Płodny, bo głodny?

Na wydanym rok temu na 70. urodziny albumie „Dear Heather” Cohen rozliczał się z przeszłością. Przywołując biblijnego Hioba, na którego Jahwe zsyłał kolejne nieszczęścia, zastanawiał się, czy może go jeszcze spotkać jakiś cios, i odpowiada sobie, że na wszystko jest przygotowany. Rzeczywiście: wygląda na to, że nawet w obliczu bankructwa udaje mu się zachować spokój. Nie wróciła też depresja, a kłopoty zmusiły artystę do działania. Jak wiadomo, gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta, i na awanturze Cohena z menedżerami bez wątpienia skorzystają fani. Jesienią Leonard Cohen zaczyna bowiem nagrywanie nowej płyty „Red Alert”, a wiosną 2006 roku ukaże się nowy tomik jego poezji. W planach jest pierwsza od 12 lat trasa koncertowa. Widać rację miał Kazik mawiając, że „najbardziej płodny jest artysta głodny”.