Leonard Cohen, odszedł dżentelmen
współczesnej muzyki

Łukasz Kamiński


fot. Adam Cohen

   11 listopada odszedł Leonard Cohen, jeden z dżentelmenów współczesnej muzyki, doskonały poeta, artysta starej daty z doskonałymi manierami, sznytem elegancji. Trzy tygodnie po wydaniu swojej ostatniej, świetniej płyty "You Want It Darker" zmarł Leonard Cohen. Miał 82 lata.

   Na plakacie promującym pierwsze koncerty Cohena w Polsce w 1985 roku widnieje napis „Legendarny bard pieśni protestu i miłości, wielki poeta i kompozytor”. Zamykanie ludzi w kilku zaledwie słowach jest zawsze jakoś niestosowne, ale ten opis pasuje doskonale, jest lakoniczny, ale też i bezpośredni. Bo Cohen jak mało kto potrafił łączyć poezję z muzyką w sposób tak naturalny, że czasem niepokojący. „Kanadyjski Bob Dylan, Samuel Beckett muzyki pop” - to nie były puste komplementy serwowane przez krytyków, dziennikarzy, to była prawda. 

Cohen miał w sobie uroczą staroświeckość, która z jednej strony była szorstkawa, z drugiej pełna ciepła. Gdy był na scenie wyglądał na zakłopotanego, ale też biła od niego przyciągająca uwagę pewność. Kilkoma słowami potrafił rozładować napięcie, wzruszyć, rozbawić, dla wielu jego niski, natychmiast rozpoznawalny głos miał terapeutyczne niemal właściwości.

Gdy w 2008 roku wystąpił na warszawskim Torwarze nawet najwierniejsi fani nie byli pewni jak wypadnie ich bohater - artysta miał dłuższą przerwę od koncertowania, do powrotu zmusiła go sytuacja finansowa. Tymczasem Cohen nie tylko zachwycił swoich wieloletnich fanów, ale też podbił serca nowego pokolenia. W eleganckim garniturze z fedorą na głowie wykonał „Dance Me To The End of Love”, „Suzanne”, „Hallelujah”, „Take This Waltz”, „I’m Your Man” - przebój za przebojem. Można było odnieść wrażenie, że Cohen nie miał trwającej 15 lat przerwy, że cały czas był na scenie. Czy Cohen ma dziś jeszcze coś ważnego do powiedzenia? Po wysłuchaniu Wiele osób na pewno miało nadzieję zobaczyć go znów, w nowym repertuarem ze świetnej płyty „You Want It Darker” wypełnionej mrocznymi balladami, przenicowanymi gęstą melancholią, błyskotliwą przekorą, słodko-gorzkim smutkiem. „Nie szukam usprawiedliwienia dla tego kim się stałem, Mam kilka wymówek, zużytych, banalnych, Nie potrzebuję łaski, nie ma na kogo zrzucić winy, Wstaję od stołu, Przerywam grę”. śpiewał z proroczym trochę „Leaving the Table”.