(...)
Pewna dobra kobieta, wiedząc jak uciekam w stronę muzyki, zaprosiła mnie na
koncert Leonarda Cohena. Nareszcie, myślę sobie, ucieknę od polityki. Za
przeproszeniem Macieja Zembatego, nigdy przedtem tego artysty nie słyszałem.
Moje pierwsze doznanie polega na tym, że wejście do Sali Kongresowej trwało
ponad półtorej godziny i była to największa w tym miejscu konfrontacja młodzieży
z siłami ładu i porządku od zniesienia stanu wojennego.
Tłum wcale nie był liczny, ale już pierwsze przeszukanie,
jeszcze przy barierkach na ulicy, każdego pojedynczo, trwało tak długo, iż o
godz. 19-ej, kiedy koncert miał się rozpocząć, Sala Kongresowa świeciła
pustkami ! Co przytomniejszy wykupywał ostatnie dropsy miętowe z bufetu,
żeby mieć coś nad ranem. Przy wejściu bilety oglądano pod światło,
podejrzewając, iż są fałszywe, zaś właścicieli przeszukiwano metodą
scharakteryzowaną przez rzecznika rządu przy innej okazji jako "dotyk
przez odzież". Kiedy wreszcie rozsiedliśmy się wygodnie w Sali
Kongresowej, czuliśmy się bezpieczni, że tego samolotu już nikt nie porwie,
gdyż wszelką broń na pewno odebrano przy wejściu.
Gdy na koniec artysta pojawił się na scenie i oczarował śpiewem
publiczność, zresztą doskonale znającą repertuar, okazało się, iż on też
zamierza prowadzić dialog ze społeczeństwem. Cohen sam prowadził
konferansjerkę (Bogu dzięki, ze nie było przy nim żadnego z naszych
wyfraczonych zapowiadajłów), ale czynił to w sposób niebanalny. Szanuję
walkę narodu polskiego - powiedział, czy coś w tym rodzaju, wywołując
entuzjazm sali. Obywatelu nie denerwujcie się.
Kiedy indziej rozejrzał się po Sali Kongresowej i stwierdził, iż
jest to piękna sala, czym wywołał ożywienie widowni. Ale mało mu tego było,
więc dorzucił jeszcze:
A
żebyście wiedzieli, jaka piękna jest garderoba!
Ożywienie
publiczności sięgało już pod kopułę, a Cohen przeszedł dopiero do pointy.
- Nie miałem takiej
garderoby - powiedział -od
bar mycwy (u Żydów -
konfirmacja, bierzmowanie). Sala zamarła nie wiedząc co jest grane. Zaległa
cisza, jaka w Sali Kongresowej zapada tylko wówczas, kiedy odczytywany jest skład
nowych władz. (...)
W pierwszej części koncertu, publiczność - choć życzliwa -
nie objawiała entuzjazmu. Wykrzesać dziś entuzjazm z Sali Kongresowej nie
jest tak łatwo, jak kilkanaście lat temu, kiedy sala wtórowała soliście, który
moim zdaniem bardziej fałszował. Za to w części drugiej, nikt już chyba nie
pozostał obojętny, czuło się, że zniknęła bariera między sceną a
widownią. Artysta zresztą nie ukrywał, iż pochodzi ze Wschodu, jest
produktem tej prawdziwej mieszaniny ras i narodów, jaką stanowi Montreal. Oni
nie szczycą się tym, że są państwem jednolitym narodowo. Nb. państwa
wielonarodowe są z tego, iż stanowią wzór harmonijnego współżycia, są
bratnią rodziną, albo jak mówią Amerykanie - tyglem, czyli melting pot, zaś
państwa jednolite narodowo, też są dumne. Widocznie państwo po prostu musi
być dumne.
Po koncercie artysta zbierał pieczołowicie każdy kwiatek rzucony
na scenę przez wielbicieli. Za to od organizatorów nie wniesiono choćby
listka szpinaku. Oni byli zadowoleni - bilety po 1800 zł rozprzedane, Cohen w
konferansjerce nie posunął się za daleko, więc nie będzie nieprzyjemności,
a wejście zabezpieczono wzorowo. Czegóż można więcej wymagać? Kultury?
Wracając do domu pomyślałem, zapewne nie jedyny, iż czuje się
ten Wschód u Cohena. Nie zdziwiłbym się, gdyby jego tatuś nazywał się
Wysocki, a mamusia - Okudżawa. (...).
|