Nie denerwujcie się obywatelu
Daniel Passent

(...) Pewna dobra kobieta, wiedząc jak uciekam w stronę muzyki, zaprosiła mnie na koncert Leonarda Cohena. Nareszcie, myślę sobie, ucieknę od polityki. Za przeproszeniem Macieja Zembatego, nigdy przedtem tego artysty nie słyszałem. Moje pierwsze doznanie polega na tym, że wejście do Sali Kongresowej trwało ponad półtorej godziny i była to największa w tym miejscu konfrontacja młodzieży z siłami ładu i porządku od zniesienia stanu wojennego.
   Tłum wcale nie był liczny, ale już pierwsze przeszukanie, jeszcze przy barierkach na ulicy, każdego pojedynczo, trwało tak długo, iż o godz. 19-ej, kiedy koncert miał się rozpocząć, Sala Kongresowa świeciła pustkami !  Co przytomniejszy wykupywał ostatnie dropsy miętowe z bufetu, żeby mieć coś nad ranem. Przy wejściu bilety oglądano pod światło, podejrzewając, iż są fałszywe, zaś właścicieli przeszukiwano metodą scharakteryzowaną przez rzecznika rządu przy innej okazji jako "dotyk przez odzież". Kiedy wreszcie rozsiedliśmy się wygodnie w Sali Kongresowej, czuliśmy się bezpieczni, że tego samolotu już nikt nie porwie, gdyż wszelką broń na pewno odebrano przy wejściu.
   Gdy na koniec artysta pojawił się na scenie i oczarował śpiewem publiczność, zresztą doskonale znającą repertuar, okazało się, iż on też zamierza prowadzić dialog ze społeczeństwem. Cohen sam prowadził konferansjerkę (Bogu dzięki, ze nie było przy nim żadnego z naszych wyfraczonych zapowiadajłów), ale czynił to w sposób niebanalny. Szanuję walkę narodu polskiego - powiedział, czy coś w tym rodzaju, wywołując entuzjazm sali. Obywatelu nie denerwujcie się.
   Kiedy indziej rozejrzał się po Sali Kongresowej i stwierdził, iż jest to piękna sala, czym wywołał ożywienie widowni. Ale mało mu tego było, więc dorzucił jeszcze:
A żebyście wiedzieli, jaka piękna jest garderoba! Ożywienie publiczności sięgało już pod kopułę, a Cohen przeszedł dopiero do pointy. - Nie miałem takiej garderoby - powiedział -od bar mycwy (u Żydów - konfirmacja, bierzmowanie). Sala zamarła nie wiedząc co jest grane. Zaległa cisza, jaka w Sali Kongresowej zapada tylko wówczas, kiedy odczytywany jest skład nowych władz. (...)
   W pierwszej części koncertu, publiczność - choć życzliwa - nie objawiała entuzjazmu. Wykrzesać dziś entuzjazm z Sali Kongresowej nie jest tak łatwo, jak kilkanaście lat temu, kiedy sala wtórowała soliście, który moim zdaniem bardziej fałszował. Za to w części drugiej, nikt już chyba nie pozostał obojętny, czuło się, że zniknęła bariera między sceną a widownią. Artysta zresztą nie ukrywał, iż pochodzi ze Wschodu, jest produktem tej prawdziwej mieszaniny ras i narodów, jaką stanowi Montreal. Oni nie szczycą się tym, że są państwem jednolitym narodowo. Nb. państwa wielonarodowe są z tego, iż stanowią wzór harmonijnego współżycia, są bratnią rodziną, albo jak mówią Amerykanie - tyglem, czyli melting pot, zaś państwa jednolite narodowo, też są dumne. Widocznie państwo po prostu musi być dumne.
   Po koncercie artysta zbierał pieczołowicie każdy kwiatek rzucony na scenę przez wielbicieli. Za to od organizatorów nie wniesiono choćby listka szpinaku. Oni byli zadowoleni - bilety po 1800 zł rozprzedane, Cohen w konferansjerce nie posunął się za daleko, więc nie będzie nieprzyjemności, a wejście zabezpieczono wzorowo. Czegóż można więcej wymagać? Kultury?
   Wracając do domu pomyślałem, zapewne nie jedyny, iż czuje się ten Wschód u Cohena. Nie zdziwiłbym się, gdyby jego tatuś nazywał się Wysocki, a mamusia - Okudżawa. (...).