Mnie nie zapraszają
Z Maciejem Zembatym rozmawiali: Iwona Leończuk i Leszek Gnoiński

Gdyby nie Maciej Zembaty, Leonard Cohen na pewno nie dostałby w tym roku Fryderyka. Polski artysta od ponad 20 lat tłumaczy i śpiewa piosenki kanadyjskiego barda. Właśnie ukazał się trzypłytowy album
"35 x Leonard Cohen"

- Piosenkę "Dance Me ..." przetłumaczyłem jako "Tańcz mnie..." i wywołałem sporo kontrowersji. Zarzucano, że to niepoprawnie po polsku. W oryginale też nie jest tańczmy, ale tańcz mnie. Dziewczyna mówi do faceta tańcz mnie, jeżeli ten taniec ma mieć charakter pościelowy. Ja uznałem, że warto polskiej młodzieży dać to słowo. Niestety, nie przyjęło się. Za to Cohen bije w Polsce rekordy popularności... Sprzedał dziesięć razy więcej płyt u nas niż w Stanach i Anglii. Skąd aż taka popularność? Sam wielokrotnie zadawałem sobie to pytanie. To chyba jego geny europejskie, a po części polskie. Umie zaśpiewać po polsku "Lulajże Jezuniu", "Przybieżeli do Betlejem", "O mój rozmarynie", bo jego rodzice pochodzili z Polski i zabrali stąd niańkę, która mu śpiewała te piosenki. Gdzieś w genach ta polskość u niego grzmi. Ja na przykład z wyboru jestem buddystą, ale genetycznie katolikiem. Jak w kościele dzwonią, to padam na kolana.

A jak Ciebie dopadła fascynacja Cohenem?

- Pierwszą płytę zrozumiałem dzięki przeznaczeniu. Przyszła wielka miłość i wtedy właśnie mój przyjaciel Maciek Karpiński, który Cohenem dysponował, udzielił mnie i mojej ówczesnej żonie azylu, bo rodziny nie sprzyjały tej miłości. U Maćka mieszkaliśmy na jednym materacu. Był tam też pies bokseropodobny, który nazywał się Haszysz. Pies często uciekał, a Maciek biegał po ulicy i krzyczał Haszysz! Haszysz!. Ale Haszyszowi musiało się to nie spodobać, bo kiedyś wsiadł do tramwaju i odjechał. Widać miał dość swojego imienia. Ale zanim uciekł, potwornie chrapał. Nie można było spać. Jedna kobieta, dwóch facetów i pies potwornie chrapiący. Wtedy Maciek puścił Cohena. Przemówiło to do mnie. Tylko nie zdawałem sobie wtedy sprawy, że to będzie trwało do końca moich dni.

Cohen dostał w tym roku Fryderyka. Na filmie nagranym z tej okazji dziękował Ci...

- W pewien sposób podzielił się ze mną nagrodą. Aż się popłakałem.

Nie było Cię jednak na samej uroczystości.
 

- Mnie nie zapraszają. Jestem persona non grata. Ale mam coś takiego, że budzę się na ważne wydarzenia. W stanie silnego odurzenia alkoholowego obudziłem się na pierwsze przemówienie gen. Jaruzelskiego oznajmiającego stan wojenny. Teraz obudziłem się na te nieszczęsne Fryderyki. Jednak tym razem nie byłem w stanie wskazującym na spożycie.

Cohen wzniósł toast polską wódką. Dzięki Tobie ją poznał?
 

- On woli wina czerwone, wytrawne, hiszpańskie.

Dzięki popularności Cohena i Ty chyba nieźle żyjesz?

- Czy wiecie, że nigdy nie wziąłem tantiem za tłumaczenia piosenek Cohena? Teraz jest szansa, że coś dostanę.

To będziesz bogaty.
 

- Nie ma takiej sumy, której nie mógłbym przepuścić. Nie wierzę w bajkę o złotej kaczce. Facet dostał sto dukatów i nie wiedział, co z tym zrobić. Ja bym wyszedł, zrobił trzy kroki i byłoby po pieniądzach. Wróciłbym po następne. Pieniądze są po to, żeby je wydawać.

Twoi synowie też wdepnęli w Cohena?

- Tak. To moje dwa klony. Chodzą po świecie i nawet coś pisują. Wojtek w Machinie napisał, że Cohen i Ich Troje to właściwie to samo, bo zaspokajają potrzebę romantyzmu w naszym społeczeństwie. Głód jest ten sam. Tylko że jedni wybierają Cohena, inni Ich Troje. O gustach się nie rozmawia. A młodszy rysuje. Jest uczniem Franka Starowieyskiego. Zilustrował książkę o Cohenie.

Słyniesz z czarnego humoru...
 

- On wcale taki czarny nie jest. Zawsze miał być to humor krzepiący. Tak jak w filmie Żywot Briana. Nawet jak cię wieszają na krzyżu, są jakieś tego jasne strony. Bo trzeba mieć pewien stopień świadomości, żeby cieszyć się śmiercią.

Maciej Zembaty skończył 58 lat. Satyryk, poeta, mistrz makabreski. Wykonawca, twórca piosenek, autor scenariuszy filmowych (m.in. do serialu Siedem życzeń), programów satyrycznych i słuchowisk radiowych (m.in. Rodziny Poszepszyńskich). Zasłynął komiczną przeróbką marsza żałobnego Chopina, zaczynającą się słowami "Jak dobrze mi w pozycji tej...", i tłumaczeniami piosenek Leonarda Cohena.