Leonard Cohen
Maciej Karpiński


fot. Michael A. Vaccaro

  Jeszcze do niedawna twórczość Leonarda Cohena znana była tylko nielicznym. Ktoś przywiózł z zagranicy płytę, kto inny przegrał ją na taśmę magnetofonową i w ten sposób gdzieniegdzie, w małych kółkach, niechętnie dzielących się tajemnicą, można było posłuchać ballad Suzanne albo Famous blue raincoat. Cohen, raz poznany, nie darowuje. Kto raz wsłuchał się w jego pieśni, z miejsca staje się ich miłośnikiem. I jak prawdziwy miłośnik, strzeże świeżo poznanej tajemnicy, obawiając się, że czar pryśnie, gdy krąg wtajemniczonych się rozszerzy. W posłowiu do "Pod wulkanem" Lowry'go Jerzy Lisowski bardzo trafnie spostrzegł to zjawisko; pisze on "Fanatyk Malcolma Lowry'go (...) zazdrośnie strzeże tajemnicy, cieszy się z niewielkiego jej rozgłosu, trwając uparcie w przekonaniu, że to książka napisana wyłącznie dla niego, że tylko on potrafi z niej wyczytać to wszystko, co z niej wyczytał". Dokładnie tak samo jest z utworami Cohena, które zresztą - czuję to wyraźnie, choć nie bardzo umiem uzasadnić - mają wiele wspólnego z "Pod wulkanem".
   Tak, każdemu zdaje się, że Leonard Cohen pisze specjalnie dla niego. Bo każdy odnajduje w jego utworach swoje własne problemy, opisane z taką prostotą, jakiej jako środka wyrazu może użyć tylko prawdziwy poeta. Cohen pisze o sobie, ton jego wierszy i ballad jest niezmiernie osobisty, ale właśnie dlatego, że jest prawdziwym poetą, przekracza próg intymności i staje się autorem utworów uniwersalnych, skierowanych do wszystkich, którzy zakosztowali samotności wielkich miast, miłosnego zawodu i szczęścia prawdziwej przyjaźni. Cohen jest bowiem piewcą spraw, zda się, najprostszych, które jednak pod jego piórem przeradzają się w fundamentalne kwestie ludzkiego bytu. Zaś talent poety sprawia, że nie ma w jego utworach ani śladu namaszczenia, jest natomiast wiele prostoty, lakoniczności, nawet czasem lirycznego, a czasem lekko ironicznego humoru. I w tej prostej formie zamyka Cohen utwory na wskroś filozoficzne, do których właściwego odczytania - dotyczy to zwłaszcza wierszy - trzeba niezłej erudycji.
   A przecież utwory te trafiają do każdego. Każdy odnajdzie w balladach Cohena swoje przeżycia i swoje najbardziej skryte myśli, które śpiewający poeta z taką łatwością odkrywa i z taką trafnością formułuje. (...).
   Leonard Cohen urodził się w Montrealu, jako potomek rodziny sięgającej korzeniami wschodnich rejonów Polski. Ten szczegół rodowodu znajduje zresztą odbicie w jego twórczości (często powraca w niej Cohen na przykład do zjawiska nazizmu, do lat okupacji, do eksterminacji Żydów przez hitlerowców - jeden z jego zbiorów poezji nosi nawet pełen gorzkiej ironii tytuł "Flowers for Hitler"). W 1955 roku ukończył montrealski Uniwersytet McGill. Wydał cztery tomy poezji, zbiór "Wiersze", obejmujący utwory z lat 1956 - 1968, oraz trzy powieści (fragmenty jednej z nich, Pięknych przegranych drukowane były w "Literaturze Na Świecie"). osobno ukazały się także w bogato ilustrowanym albumie jego ballady wraz z nutami. Stał się bohaterem filmu kanadyjskiego "Ladies and Genlemen, ... Mr. Leonard Cohen", który przysporzył mu wiele popularności w USA i rodzinnej Kanadzie. Płyty z jego balladami, np. "Songs From The Room", "Songs of Love And Hate" rozchodzą się w setkach tysięcy egzemplarzy na całym świecie, zaś każdy koncert Cohena - sam uczestniczyłem w takim koncercie w Londynie - gromadzi olbrzymie rzesze miłośników jego talentu. Leonard Cohen zapowiadał wielokrotnie, że zamierza zaprzestać publicznych występów, ale nigdy nie zdobył się na wprowadzenie tej zapowiedzi. Przeszkadza mu w tym świadomość, że tysiące ludzi, szczególnie młodych, chce spotkać się z nim i posłuchać jego ballad.
   Ma teraz czterdzieści dwa lata. Stale mieszka na wyspie Hydra w Grecji.
Nie pomnę już, kiedy i w jakich okolicznościach zetknąłem się po raz pierwszy z balladami Leonarda Cohena. W każdym razie było to dawno. Od tej pory jestem pod wpływem jego osobowości i sztuki. Za skromną zasługę mogę sobie poczytać fakt, że udało mi się wciągnąć w jej orbitę parę osób, które - zgodnie z podaną na wstępie regułą - stały się od razu wielbicielami Cohena. Jedną z tych osób był Maciej Zembaty, którego przekłady ballad Leonarda Cohena możecie przeczytać obok.
   Obaj z Maćkiem paramy się teraz przekładami jego utworów. Maciej Zembaty wziął na siebie pracę piekielnie trudną: przekłady ballad, które Cohen śpiewa. Musi więc uporać się nie tylko ze znaczeniem poszczególnych utworów, lecz również z ich rytmiką i melodią. Ani jedno, ani drugie nie jest sprawą łatwą, gdyż prostota tekstów i muzyki Cohena jest prostotą pozorną, skrywającą wyrafinowanie. Przy uwzględnieniu różnic w obu językach, które z góry zmuszają tłumacza każdej nieco bardziej skomplikowanej poezji angielskiej do określonych uproszczeń i zmian, Zembatemu udało się zachować nie tylko treściowe, lecz również nastrojowe walory tych ballad. A ponadto - co także nie jest bez znaczenia - w jego wersji można je śpiewać po polsku !  A to już jest naprawdę osiągnięcie.
   Mówi Maciej Zembaty:
   Co mnie w nim zafascynowało? Mało można znaleźć twórców, którzy by z taką szczerością przedstawiali samych siebie; to już jest przejście poza granice ekshibicjonizmu. A przekroczenie tej granicy jest bardzo trudne, można często zostać przy tym minoderyjnym poetą. "Songs of Love And Hate" (Pieśni miłości i nienawiści) to jest właśnie cały on - Cohen nie wstydzi się niczego i nie ma w tym minoderii.
   Tłumaczenie pieśni zacząłem od Zuzanny i przekonałem się, że wszystkie moje tradycyjne metody pracy, cała moja wiedza tłumacza zdawała się psu na budę. Siedziałem nad tą Zuzanną kilka miesięcy i nic. Zawsze miałem ambicje, żeby nie rezygnować z tekstu, tu musiałem, bo to nie są teksty, tylko wiersze; u Cohena ważne jest napięcie. Z reguły przy przekładach poetyckich tłumacz stara się dokonać wiernego tłumaczenia, rezygnując z oryginalnej rytmiki, metrum, szuka ekwiwalentu dla danego języka. W wypadku Cohena jest to niemożliwe. Trzeba było to tak zrobić, żeby można było te utwory zaśpiewać. Tłumaczenie Cohena to nauka jak rezygnować.
  To tyle od tłumacza. Osobiście najbardziej lubię Słynny niebieski prochowiec. Ale myślę, że  każdy  znajdzie  w  tych  -  i  innych  -  balladach  Leonarda  Cohena  coś  dla  siebie.
"Te wszystkie piosenki napisałem dla ciebie..."
- napisał Cohen w jednym ze swoich wierszy. My, którzy znamy i lubimy te wiersze, a dziś przełamujemy krąg tajemnicy, by udostępnić je wam, wpisujemy tu nasze imiona. Myślę, ze wy to także uczynicie.