-
Jest Pan gwiazdą w Europie, w Polsce ludzie wręcz ubóstwiają, a w Stanach
Zjednoczonych mało kto Pana zna. Na czym to polega ?
- Kiedyś się nad tym
zastanawiałem, ale teraz straciło to dla mnie znaczenie. Cieszę się z mojej
skromnej kariery i z tego, że płacą mi za to, co robię, bo dzięki temu nie
muszę pracować na etacie. W tej chwili akurat przeżywam wzlot kariery,
ale pewnie za kilka miesięcy znów pójdę w zapomnienie.
- Po wysłuchaniu
"Democracy", ironicznej piosenki z najnowszego albumu, miałem wrażenie,
że u Pana miłość do Stanów Zjednoczonych łączy się z nienawiścią. Czy
rzeczywiście nie znosi Pan tego kraju ?
- Ależ nie. Wszędzie bronię
Ameryki. Gdy wśród europejskich intelektualistów modne było opluwanie
Ameryki, byłem jej zagorzałym obrońcą. Ale Ameryka nie jest nieskazitelna .
Być może ta piosenka brzmi ironicznie, ale to nie jest ironia wymierzona w
Amerykę. Bo w końcu to tu powstała demokracja, która stała się religią
Zachodu. Ameryka jest kolebką wszelkiego dobra i zła.
- Co myślał
Pan po obaleniu komunizmu ?
- Ogarnął mnie jeszcze większy
pesymizm. Oczywiście trudno się nie cieszyć z połączenia dwóch państw
niemieckich, ale każda zmiana tego typu niesie za sobą również cierpienie.
- Maciej
Zembaty powiedział mi kiedyś, że słuchając Cohena łatwiej było znieść
stan wojenny. A Pan podobno należał do partii komunistycznej.
- Nigdy do partii
komunistycznej nie należałem. Chodziłem jako student na zebrania różnych
grup lewicowych, ale byłem również związany z ugrupowaniami liberalnymi, a
nawet konserwatywnymi. Interesowałem się scjentologią i innymi utopijnymi
ideami odnowy świata. Czytałem Marksa, ale i Williama Buckleya.
- Kiedy
zmienił się Pański sposób widzenia człowieka i świata ?
- Właściwie nigdy się nie
zmienił. Zawsze chciałem sam rządzić światem. Należę do ludzi, którzy
nie mają głosu albo są zbyt znudzeni, by zabrać głos. "Skazano mnie na
dwie dekady nudy, , gdy próbowałem od środka zmienić system". Nigdy nie
byłem zainteresowany zmianą systemu z zewnątrz. Nawet podczas wojny w
Wietnamie sprzeciwiałem się antywojennej retoryce, stwierdzeniom typu
"Ameryka jest krajem faszystowskim". Mój ojciec był oficerem,
wychowałem się w bardzo konserwatywnym domu i mimo grzechów młodości
wiedziałem, ze nie wolno atakować państwa demokratycznego. Uważałem, że
jest to bardzo nierozsądne, prowadzi do osłabienia systemu i grozi przejęciem
władzy przez skrajną lewicę lub skrajną prawicę.
- Co myśli Pan teraz ?
- To bardzo trudno zdefiniować. Konia z rzędem temu, kto
określi moje stanowisko w takich piosenkach jak "First We Take
Manhattan" czy w "Democracy", w której na końcu stwierdzam, że
"nie idę na lewo, ni na prawo, zostaję w domu z małą kawą, zagubiony w
pustce małego ekranu, ja, uparty jak worki na śmieci, ich nie zniszczy czasu
mgła. Jestem rupieciem, ale trzymam mały bukiet polnych kwiatów".
Artysta to odpad demokracji, śmieć.
- Czy w
dzisiejszym świecie można stać z boku ?
- Moje miejsce jest takie
samo, jak wyrzuconego na śmietnik opakowania po mrożonkach. Nie jestem ani na
prawicy, ani na lewicy; jestem odpadem, nic na to nie poradzę. Wszystko, co
robimy, nawet ta nasza rozmowa, jest jak lakierowanie paznokci. Lakier pęka,
odpryskuje, a spod spodu widać pazury. Moja rola artysty sprowadza się do
przycinania tych pazurów i pokrywania ich lakierem, udawania, że cywilizacja
naprawdę istnieje, a demokracja jest jej najlepszym wyrazem.
- Ktoś
powiedział, że śpiewa Pan swoje wiersze, bo już nie czyta poezji.
- To mnie zupełnie nie
obchodzi. Po pierwsze, śpiewam piosenki, a nie wiersze. Jeżeli ktoś jest na
tyle miły, ze nazywa te piosenki wierszami, dzięki mu za to. Dla mnie to są
piosenki.
- W Pańskich
piosenkach miłość jest gorzka i pełna bólu, a świat skazany na zagładę.
Czy jest coś, co mogłoby zmienić tę wizję ?
- Poeta nie jest politykiem,
nie musi mieć swojego programu wyborczego. Nie jest też prorokiem, który
przewiduje przyszłość, ani socjologiem, który analizuje i opisuje świat.
Moim zadaniem jest mówienie tego, co czuję tu głęboko. Nie jestem sposobem,
ale odpowiedzią na ten świat.
- A jaki jest
Pański sposób na przeżycie ?
- Wyznaję zasadę ruchu
Anonimowych Alkoholików - żyję z dnia na dzień. Przed koncertem wypijam
butelkę wina, ale nie polecałbym tego osobom, które nie potrafią zapanować
nad swoimi impulsami. Piję tylko zawodowo. Po koncercie nie tykam alkoholu.
- Jak pisze
Pan piosenki ?
- Męczę się z każdym słowem
i czasami jeden tekst piszę przez rok albo dwa. Niestety nie umiem inaczej. Wciąż
coś zmieniam, poprawiam, przepisuję, nagrywam po kilka razy, do czasu, aż
jestem zadowolony z piosenki.
- Jest Pan
perfekcjonistą ?
- Czymś więcej, to
graniczy z obsesją.
- Był Pan
niedawno w Europie, a teraz jest Pan w Stanach...
- Tak zjechałem całą
Europę, od Helsinek po Barcelonę.
- Ale do
Polski tym razem Pan nie zajrzał.
- Biję się w piersi. Mieliśmy
wrócić do Europy po występach w USA, ale daliśmy już 80 koncertów i jesteśmy
zupełnie ugotowani. Być może do Polski przyjadę na początku przyszłego
roku. Chciałbym podziękować moim polskim fanom za to, że przez te wszystkie
lata byli moją największą publicznością na świecie.
- Korci mnie,
by zadać Panu jeszcze jedno pytanie... Czy Suzanne to postać autentyczna ?
- Zacząłem pisać piosenkę,
zanim ją poznałem. W trakcie pisania kobieta o imieniu Suzanne "zabrała
mnie w swe miejsce nad rzeką". To była żona rzeźbiarza z Quebecu -
Armanda Vaillancourta. "Częstowała mnie herbatą o zapachu pomarańczy,
sprowadzoną z Chin dalekich.
|