W zeszłym roku zagrał ponad 100 koncertów, w tym
- pomimo kontuzji
pleców - zamierza wystąpić prawie 60 razy. Wciąż podąża śladami Boba
Dylana i Neila Younga - ostatnich popularnych bardów. Cohen był
zawsze najmniej aktywny spośród nich, jednak jego pozycja jest
wyjątkowa - udało mu się stworzyć wokół siebie kult poety.
Zażądałeś kiedyś, żeby jedną z jego piosenek zagrali na twoim
ślubie, bar micwie albo na pogrzebie? Umówiłeś się przynajmniej raz
w życiu na randkę z dziewczyną o imieniu Marianne lub Suzanna?
Uważasz, że żaden cover piosenki Cohena nie jest lepszy od
oryginału? Jeśli na większość pytań odpowiedziałeś "tak", musisz być
pod wpływem jego kultu. A nawet jeśli nie podziwiasz muzyki Cohena,
trudno odbierać z obojętnością jego osobowość - mity na temat
praktyk seksualnych, umiłowanie używek, siłę fizyczną i psychiczną.
Każdy kraj ma swój ulubiony wizerunek Cohena, choć przecież
wszędzie jest znany z tego samego - z tekstów wykonywanych głębokim
barytonem, opartych na najbardziej klasycznych motywach: miłości i
śmierci. W Ameryce odbierany jest jako bohater wywodzący się z
kontrkultury, ponieważ od młodości zapatrzony był w Dylana. W Anglii
-jako autor ponurych folkowych songów. We Francji traktuje się go
jak dalekiego krewnego Serge'a Gainsbourga. W Niemczech - jako
spadkobiercę Kurta Weila i jego kabaretowych pieśni.
W Polsce wizerunek Cohena kojarzony jest ze środowiskami
inteligenckimi i solidarnościowymi - w latach 80. podczas wizyty w
naszym kraju wysłał list do generała Jaruzelskiego w obronie
głodującego studenta, a słowa jego piosenek tłumaczone przez Macieja
Zembatego śpiewano podczas strajków i kameralnych spotkań równie
często, co Włodzimierza Wysockiego czy Bułata Okudżawy. Za siłę jego
muzyki i tekstów uważa się u nas słowiański, trochę ponury
romantyzm. Zresztą sam artysta nie kryje miłości do Chopina i
szacunku dla Miłosza. W Stanach i Anglii twórczość Cohena budzi nie
tylko wspomnienia - tam do inspiracji nią chętnie przyznają młodsi
od niego artyści, Tacy jak Rufus Wainwright, Antony, Nick Cave,
Bono. Wychwalają Cohena w dokumencie "I'm Your Man". Jego utwory
trafiły do stałego repertuaru większości artystów folkowych. W
ubiegłym roku piosenki z albumu "Songs of Leonard Cohen" z 1967 roku
w nowych interpretacjach nagrali m. in. MGMT i Devendra Banhart.
Jedynie wykonanie utworu "Hallelujah" przez uczestników 'American
Idol" i "X-Factor" stało się irytujace. Fani artysty próbowali
wpłynąć na producentów programów, żeby tego zakazali.
Dziś Cohen ma 76 lat. Ostatni czas to mierzenie się z problemami -
menedżerka wyprowadziła z jego konta większość majątku
przeznaczonego na emeryturę, doprowadziła go do bankructwa.
Można podejrzewać, że został zmuszony do wyruszenia w pierwszą dużą
trasę koncertową po piętnastu latach przerwy. A rynek zasypują
kolejne jego płyty - zapis niedawnego koncertu w Londynie oraz
występy na Isle of Wight sprzed 40 lat. Porównując te dwa
wydarzenia, nie ma wątpliwości, że nie stracił formy i czaru. Za to
jego występy stały się bardziej teatralne.
Prawdziwym sprawdzianem dla legendy Cohena oraz potwierdzeniem
tego, że słusznie został przyjęty do Galerii Sław Pieśniarzy (Songwriters
Hall of Fame) będzie przyszły rok, kiedy ukaże siękolejny album z
nowymi piosenkami.
ICH ULUBIONY COHEN
|
Radek Łukasiewicz
z zespołu Pustki - "Podoba mi się
wersja "Hallelujah" wykonana przez Rufusa Wainwrighta. Chyba
nawet wolę cover od oryginału. Szczególnie cenię pierwszy okres
twórczości Cohena, kiedy brzmiał bardziej surowo. Podobał mi się też
jego skręt w stronę syntezatorów pod koniec lat 80., brzmienie
przypominało momentami Pet Shop Boys. Wyróżniłbym tu numer "First We
Take Manhattan". Kiedy byłem na koncercie Cohena na Torwarze w 2008
roku, przekonałem się, że pomimo wieku jego głos nie słabnie.
Zaskoczyło mnie jak zespół musi grać cicho do jego śpiewu. To był
taki koncert na głos Leonarda plus dogrywające mu dźwięki świerszcze". |
|
Janusz Głowacki
- "Famous Blue
Raincoat" tak bardzo mi się kiedyś podobała, że znałem ją na pamięć.
Cudowny utwór o rozpaczliwej tęsknocie, rezygnacji i miłości. To
piosenka z początku lat 70. czasu, kiedy się pisało pieśni, które
były poezją i coś znaczyły. Tak właśnie pisał Cohen, którego
spotkałem wiele lat temu na przyjęciu w Los Angeles". |
|
Anita Lipnicka
- "Kocham go w
wersji seute - gitara akustyczna plus wokal. Najbardziej lubię płyty
z końca lat 60. i początku 70., jednak największy sentyment mam do
piosenki "Dance Me To The End Of Love". Kiedy usłyszałam ją po raz
pierwszy, musiałam mieć nie więcej niż 10 lat. Nie wiem, co w niej
takiego było, nie rozumiałam przecież wtedy ani jednego słowa w
języku angielskim. Żadna piosenka w całym moim życiu nie wywarła na
mnie podobnego wrażenia, nie zapadła we mnie tak głęboko".
|
|