Ani ponurak, ani bard. Spryciarz

Nie starzeje się. Ponad połowę życia spędził w trasie albo na pisaniu piosenek.
W tym tygodniu Leonard Cohen zaśpiewa w Warszawie

Jacek Skolimowski

   W zeszłym roku zagrał ponad 100 koncertów, w tym  - pomimo kontuzji pleców - zamierza wystąpić prawie 60 razy. Wciąż podąża śladami Boba Dylana i Neila Younga - ostatnich popularnych bardów. Cohen był zawsze najmniej aktywny spośród nich, jednak jego pozycja jest wyjątkowa - udało mu się stworzyć wokół siebie kult poety.
   Zażądałeś kiedyś, żeby jedną z jego piosenek zagrali na twoim ślubie, bar micwie albo na pogrzebie? Umówiłeś się przynajmniej raz w życiu na randkę z dziewczyną o imieniu Marianne lub Suzanna? Uważasz, że żaden cover piosenki Cohena nie jest lepszy  od oryginału? Jeśli na większość pytań odpowiedziałeś "tak", musisz być pod wpływem jego kultu. A nawet jeśli nie podziwiasz muzyki Cohena, trudno odbierać z obojętnością jego osobowość - mity na temat praktyk seksualnych, umiłowanie używek, siłę fizyczną i psychiczną.
   Każdy kraj ma swój ulubiony wizerunek Cohena, choć przecież wszędzie jest znany z tego samego - z tekstów wykonywanych głębokim barytonem, opartych na najbardziej klasycznych motywach: miłości i śmierci. W Ameryce odbierany jest jako bohater wywodzący się z kontrkultury, ponieważ od młodości zapatrzony był w Dylana. W Anglii -jako autor ponurych folkowych songów. We Francji traktuje się go jak dalekiego krewnego Serge'a Gainsbourga. W Niemczech - jako spadkobiercę Kurta Weila i jego kabaretowych pieśni.
   W Polsce wizerunek Cohena kojarzony jest ze środowiskami inteligenckimi i solidarnościowymi - w latach 80. podczas wizyty w naszym kraju wysłał list do generała Jaruzelskiego w obronie głodującego studenta, a słowa jego piosenek tłumaczone przez Macieja Zembatego śpiewano podczas strajków i kameralnych spotkań równie często, co Włodzimierza Wysockiego czy Bułata Okudżawy. Za siłę jego muzyki i tekstów uważa się u nas słowiański, trochę ponury romantyzm. Zresztą sam artysta nie kryje miłości do Chopina i szacunku dla Miłosza. W Stanach i Anglii twórczość Cohena budzi nie tylko wspomnienia - tam do inspiracji nią chętnie przyznają młodsi od niego artyści, Tacy jak Rufus Wainwright, Antony, Nick Cave, Bono. Wychwalają Cohena w dokumencie "I'm Your Man". Jego utwory trafiły do stałego repertuaru większości artystów folkowych. W ubiegłym roku piosenki z albumu "Songs of Leonard Cohen" z 1967 roku w nowych interpretacjach  nagrali m. in. MGMT i Devendra Banhart. Jedynie wykonanie utworu "Hallelujah" przez uczestników 'American Idol" i "X-Factor" stało się irytujace. Fani artysty próbowali wpłynąć na producentów  programów, żeby tego zakazali. 
   Dziś Cohen ma 76 lat. Ostatni czas to mierzenie się z problemami - menedżerka wyprowadziła z jego konta większość majątku przeznaczonego na emeryturę, doprowadziła go do bankructwa.
   Można podejrzewać, że został zmuszony do wyruszenia w pierwszą dużą trasę koncertową po piętnastu latach przerwy. A rynek zasypują kolejne jego płyty - zapis niedawnego koncertu w Londynie oraz występy na Isle of Wight sprzed 40 lat. Porównując te dwa wydarzenia, nie ma wątpliwości, że nie stracił formy i czaru. Za to jego występy stały się bardziej teatralne.
   Prawdziwym sprawdzianem dla legendy Cohena oraz potwierdzeniem tego, że słusznie został przyjęty do Galerii Sław Pieśniarzy (Songwriters Hall of Fame) będzie przyszły rok, kiedy ukaże siękolejny album z nowymi piosenkami.


ICH ULUBIONY COHEN

Radek Łukasiewicz z zespołu Pustki  - "Podoba mi się wersja "Hallelujah"  wykonana przez Rufusa Wainwrighta. Chyba nawet wolę cover od oryginału. Szczególnie cenię pierwszy okres twórczości Cohena, kiedy brzmiał bardziej surowo. Podobał mi się też jego skręt w stronę syntezatorów pod koniec lat 80., brzmienie przypominało momentami Pet Shop Boys. Wyróżniłbym tu numer "First We Take Manhattan". Kiedy byłem na koncercie Cohena na Torwarze w 2008 roku, przekonałem się, że pomimo wieku jego głos nie słabnie. Zaskoczyło mnie jak zespół musi grać cicho do jego śpiewu. To był taki koncert na głos Leonarda plus dogrywające mu dźwięki świerszcze".

Janusz Głowacki - "Famous Blue Raincoat" tak bardzo mi się kiedyś podobała, że znałem ją na pamięć. Cudowny utwór o rozpaczliwej tęsknocie, rezygnacji i miłości. To piosenka z początku lat 70. czasu, kiedy się pisało pieśni, które były poezją i coś znaczyły. Tak właśnie pisał Cohen, którego spotkałem wiele lat temu na przyjęciu w Los Angeles".

Anita Lipnicka - "Kocham go w wersji seute - gitara akustyczna plus wokal. Najbardziej lubię płyty z końca lat 60. i początku 70., jednak największy sentyment mam do piosenki "Dance Me To The End Of Love". Kiedy usłyszałam ją po raz pierwszy, musiałam mieć nie więcej niż 10 lat. Nie wiem, co w niej takiego było, nie rozumiałam przecież wtedy ani jednego słowa w języku angielskim. Żadna piosenka w całym moim życiu nie wywarła na mnie podobnego wrażenia, nie zapadła we mnie tak głęboko".